niedziela, października 10, 2010

PiotrkOFF Art Festival 2010 - 2

PiotrkOFF Art Festival 2010 - dzień drugi. Trudno powiedzieć, czy lepszy lub gorszy od poprzedniego. Najbezpieczniej napisać: równie dobry, ale drugiego dnia z pewnością towarzyszyły mi nieco inne doznania.

Choć niektóre bardzo podobne, gdyż drugi dzień festiwalu otworzyli Please The Trees z Czech, gdzie śpiewa Vaclav Havelka, którego mieliśmy okazję posłuchać już po raz drugi (wczoraj grał jako selFbrush). Przez kilkadziesiąt minut (nie liczyłem czasu) piotrkowski pub Starówka (który już wielokrotnie wcześniej był podejrzewany o sprzedaż czeskich promili, a konkretnie znakomitego czeskiego piwa) przeszedł pod czeską okupację. Cudowny początek, piękna muzyka. Również dlatego, że mogliśmy posłuchać utworów selFbrusha w wykonaniu zespołu. Chyba nikt nie stawiał oporu, więc czeska zaraza rozprzestrzeni się dalej, na całą Polskę, aż Czesi będą mieli w końcu dostęp do morza (jeśli kogoś obraziłem - przepraszam - występ był tego naprawdę godny).
Po występie "południowców" przyszła kolej na młodego songwritera z Dolnego Śląska (czy też ze Zdolnego Śląska - jak kto woli, w każdym razie z tego zdolniejszego) o pseudonimie Peter J.Birch. Jego postać była dla mnie nie lada zagadką a opisy na stronie i plakatach brzmiały naprawdę zachęcająco, lecz... ciężko mi cokolwiek o nim napisać, bo zdążyłem tylko na jego dwie piosenki. Przez pomyłkę. Zamiast do ODA przy Sieradzkiej trafiłem do ODA przy Dąbrowskiego. Przeoczenie, pomyłka. Ale z tego co widziałem mogę napisać, że nie zaczarował mnie ten artysta. Ładnie gra, czysto i ładnie śpiewa, ale w jego muzyce nie było niczego, co mogłoby mnie przyciągnąć (napisałbym, że nie było pie**olnięcia, ale się powstrzymam, bo chcę ostatnio ładnie pisać). Nie wiem, może się nie znam...
Moją potrzebę mocniejszego grania w pełni zaspokoił zespół Zoltar z Kępna. Grają oni... no właśnie co oni grają?! Niby bas leci przeważnie jakoś funkowo-jazzowo... Facet w ogóle robi ze swoim czterostrunowcem co chce. Z samplera nadają jakieś kosmiczne dźwięki, perkusista rzuca jakiś połamany rytm... Rzeźnia i masakra. W pozytywnych znaczeniach tych słów, o ile takowe mogą istnieć. Skromne chłopaki instrumentalnie rozwalili Skyy Pub. Rozłożyli mnie na obie łopatki i jeszcze trzecią mnie nakryli. Co oni robią tak w jednym słowie? Energetyzują. Naprawdę.
Kolej na Asi Mina (czy też Asi Minę, nie wiem czy powinienem odmieniać nawet). W każdym razie Asia Bronisławska wytłumaczyła nam w Starówce, co oznacza ta nazwa, więc Asi, bo ona ma na imię Asia, a Mina, bo "często robi różne miny". Najbardziej pozytywne zaskoczenie całego drugiego dnia tej imprezy! Co ciekawe, w czasie jej koncertu wywaliło prąd (ale bywalcy pubu Starówka wiedzą, że to się tam zdarza), lecz pani Asia z zespołem świetnie sobie z tym poradzili i grali "unplugged". Ogromny plusior za to, że potrafili to zrobić, bo nie każdego na to stać (szczególnie tych, którzy grają elektronikę, o czym wspomniano przy tej sytuacji na scenie). Bez prądu zagrali jeden kawałek do połowy, bo za chwilę prąd do nas wrócił.
Na stronie PiotrkOFFa piszą: "Co wydarzy się na koncercie Asi Miny? Tego nie przewidzi nikt! I bardzo dobrze!" I tak właśnie było! Re-we-la-cja! Piotrkowska publiczność nie chciała im pozwolić zejść ze sceny. Świetna muzyka, świetne teksty, miejscami dość infantylne, miejscami cały zespół wydawał się dość infantylny, ale w tym właśnie tkwi ich urok, bo urocza jest ich twórczość i oni sami bez wątpienia. Trafne przemyślenia, oryginalne ujęcia i masa emocji. Ja czułem się tak, jakby mnie ktoś zabrał do innego świata, gdzie czas płynie wolniej. Górny Śląsk też jest zdolny. Nawet bardzo. Kto nie posłucha Asi Miny, ten nie zrozumie o co mi chodzi. A o to chyba chodzi w całej idei tego festiwalu...
Około godziny dwudziestej pierwszej w ODA przy Sieradzkiej (tym razem trafiłem) odbyła się projekcja filmu niemego z muzyką na żywo w wykonaniu grupy The Washing Machine. Przed rozpoczęciem byliśmy ciekawi, co to może być za film. Nawet zacząłem rozmowę z moją koleżanką, że na rocznicę Politechniki Wrocławskiej robili tak u nas z "Gabinetem Doktora Caligari" i grał wtedy znakomity wrocławski zespół Freeway Quintet. I już powinniście zgadnąć, że... w Piotrkowie też był "Gabinet Doktora Caligari". Co dla mnie sprzyjające - z niemieckimi napisami (czyli oryginał - we Wrocławiu oglądałem z angielskimi i jeszcze bez polskiego tłumaczenia), więc tym razem czytałem sobie po niemiecku, bo polskie literki były mocno niedopracowane i sobie odpuściłem ich czytanie. Muzycznie... Początek kiepskawy, jak do tego filmu. Zakrawało mi to na jakiegoś blusiora, co zupełnie nie pasuje do tego filmu, lecz im dalej leciał film, tym lepsza była muzyka w wykonaniu Pralki, która grała i wirowała coraz mocniej i ostrzej aż osiągnęli to co chciałem usłyszeć podczas oglądania tego filmu. Mrał. Niedługo nauczę się "Gabinet..." na pamięć.
W Skyy Pubie zagrała amerykańsko-brytyjsko-polska grupa Don´t Ask Me Smingus. Amerykańskie rytmy jakoś mnie nie kręcą, choć oni byli całkiem, całkiem nieźli. Za duży tłok w Skyy, nie czułem potrzeby, by zostać tam dłużej.
Gwiazdą tego wieczoru byli 3moonboys, czyli alternatywna grupa prosto z Bydgoszczy. Bardzo ciekawy zespół, już nawet z dorobkiem. Muszę ogarnąć sobie ich dorobek dokładnie, bo nie starczy tego, co było na koncercie. Zagrali świetny koncert, poruszyli Piotrków, bo brzmienie mają cudowne. Nie mam się do czego przyczepić, bo byli wspaniali. "Hard romantic garage" mnie jak najbardziej przekonuje. Księżycowo. Jak na wystawie Marwega w ODA przy Sieradzkiej. Ładne obrazki. Co on brał...

Na koniec chcę napisać jakieś podsumowanie. Tym razem ostateczne podsumowanie PiotrkOFF Art Festival 2010, bo z mojej strony to już byłoby wszystko, gdyż w niedzielę po prostu nie mogę wziąć udziału, bo die Toten Hosen we Wrocławiu... Ogromnie się cieszę, że takie wydarzenie jak PiotrkOFF ma miejsce w Trybunalskim Grodzie. O tym już pisałem i chcę tylko kolejny raz powtórzyć, aby wyrazić mój entuzjazm i sympatię zarówno do mojego rodzinnego miasta jak i do organizatorów tego pięknego przedsięwzięcia. Zaplanowanie serii koncertów w pięciu różnych lokalach i w kościele (chyba że to też mogę nazwać lokalem - Lokal Boży? czemu nie) to był bardzo dobry pomysł. Tym bardziej, że wszystko działało jak należy i nie było możliwości, żeby coś przegapić (chyba że z własnej winy lub innej przyczyny). Organizacja niemal na najwyższym poziomie, czego nawet się nie spodziewałem i czym jestem kolejny raz miło zaskoczony. PiotrOFF Art Festival 2010 to zatem wydarzenie pełne miłych zaskoczeń i mam nadzieję, że za rok będzie równie cudownie, jeśli nie wiele lepiej. Osobiście życzyłbym sobie, żeby zagrała nam Anita Lipnicka, ale pomarzyć zawsze można...
Warto zajrzeć do Piotrkowa.
Dobranoc!

Brak komentarzy: