wtorek, stycznia 04, 2011

Blasfemia.

On nie może spać i zamiast bezmyślnie odklepywać, mówi w myślach...

Boże, wiem, że ostatnio rzadko się do Ciebie odzywam, ale przecież sam wiesz, że nie wygląda to tak, że tylko o coś umiem prosić, bo i podziękować potrafię. 
Dlaczego to wszystko ostatnio tak źle układasz? Dlaczego sprawiasz, że wszystkie moje przeczucia są trafne? 
Przecież ostatnio kogoś poznałem. Całkiem normalnie, nie przez internet, bo wtedy byłbym ostatecznym desperatem, a ile pokemonów przy tym można znaleźć, że aż później lista na gadzie ma nagle ponad sto znajomości, nie mówiąc już o znajomościach na "naszce" i fäjsbuku... Lubię przecież całkiem normalnie poznawać ludzi i nie mam przed tym oporów, ale ostatnio poznałem kogoś takiego... tak normalnie. Wpadłem do jednego z moich ulubionych lokali, dosiadłem się do baru i jakoś tak się złożyło, że ona tam była, siedziała, zaczęliśmy całkiem zwyczajną, aczkolwiek niezwykle miłą rozmowę, być może nawet już się sobie spodobaliśmy. Wprawdzie wyszedłem jak kretyn bez jej numeru telefonu, ale to też umiałem jakoś naprawić. 
Zaczęliśmy się spotykać, poszliśmy do teatru, spotykaliśmy się w knajpach, na spacerach, stojąc i marznąć gdzieś na ulicy, w parku, nawet się całowaliśmy, jeździliśmy tramwajami, trzymaliśmy się za ręce, świetnie się dogadywaliśmy, a nawet miałem wrażenie, że świetnie do siebie pasowaliśmy, poszliśmy do kina na film, po którym spodziewaliśmy się innego filmu, przegadywaliśmy całe wieczory na komunikatorze, same głupie rzeczy, po których podobno widać, że dwoje ludzi jest razem. Wydawało mi się, że jestem naprawdę szczęśliwy i że lepiej być nie może, bo przecież ona tu była i nigdzie nie musiałem jeździć, niczego sobie oszczędzać i myślałem, że wystarczyło po prostu być... aż tu nagle i to musiałeś mi zabrać. Zawsze musi być tak, że kiedy zaczynam czuć się zaangażowany, zaczynam myśleć, że jest mi dobrze, czuję się szczęśliwy i moje życie jakoś się zmienia, to nagle 'pstryk!'... i nie ma nic. 
Wszyscy katolicy, a może i nawet wszyscy chrześcijanie mówią, że Ty przecież wszystko ze swojej dobroci dla nas robisz, że jesteś pełen miłości, miłosierdzia... Ja wiem, powinieneś się może i na mnie gniewać za to jak żyję. Ja wiem natomiast, że jestem dobry i choćby dla tej mojej wiary, którą ludzie wpisują w jakieś statystyki tylko po to, żeby mnie odróżnić od prawosławnych, muzułmanów, buddystów i Żydów, mógłbym zrobić coś więcej... ale nie potrafię uwierzyć we władze kościelne po tym, co ostatnio czyta się w dziennikach. Wydaje mi się po prostu, że oni wierzą tylko w pieniądz i naganiają sobie owieczki, żeby mieć za co utrzymać dzieci i kupować drogie samochody, bo przecież ksiądz albo biskup nie może źle wyglądać. Wszystkim się poprzewracało, więc nie powinieneś być zdziwiony, że tak wielu ludzi odchodzi od tej wspólnoty. Mam tylko wielki żal, którym chciałbym się z Tobą podzielić. Chociaż wiedziałem, że moja ostatnia znajomość może się tak skończyć, to i tak w to brnąłem, bo jakoś tak po prostu wierzyłem w to jak w coś, co jest dobre, coś co jest tak zwyczajnie dobre, normalne, a przy tym jednocześnie też wyjątkowe i nadzwyczajne. Wierzyłem w to, że mogę być dla niej wszystkim, ale co po tym wszystkim, jeśli nie było w tym jej uczucia, bo ona podobno kocha tego innego, tego... Ech... 
Ale jak mogło nie być w tym jej uczucia, kiedy było to wszystko? Do tej pory nie umiem sobie tego dobrze wyjaśnić, chociaż tak w środku wiem o co chodzi. Chciała mieć pocieszyciela kiedy jej było źle i miała go. Tylko dlaczego akurat ja? Przecież dobrze wiem, że jestem dobry i nie muszę kolejny raz słyszeć, że jestem "za dobry". Chociaż "być za dobrym" to znakomita wymówka dla dziewczyn, które chcą się pozbyć chłopaka, a nie chcą go za bardzo obrazić. A może ja wolałbym, żeby ona od razu, wprost powiedziała mi "nie pokocham Cię" zamiast tego "jesteś za dobry dla mnie, nie zasługuję na Ciebie". 
Sam widzisz, że przez to działanie nie przekonałeś mnie dobrze do mojej wartości, którą i tak zaniżam i będę zaniżać, bo tak naprawdę przecież nikim wyjątkowym nie jestem, choć może nawet bym i tego chciał. A teraz, kiedy wszystko jest już dla mnie jasne i tak wolałbym umierać z niepewności i mieć choćby odrobinkę nadziei, że coś może iść tak jakbym tego chciał. Ale miałem przeczucie, które się sprawdziło w stu procentach. Na szczęście nie trwało to na tyle długo, żebym miał się czuć jakoś przywiązany tak, że każda rzecz miałaby mi się z nią kojarzyć, choć są takie pewne rzeczy, ale myślę, że szybko o tym zapomnę. Tylko dlaczego ona znowu była tak idealnie perfekcyjna? Dlaczego taka mi się wydawała? Bo już nie muszę pytać dlaczego odeszła... ale dlaczego znowu taka była? Czy wszystkie takie muszą być? Myśląc o niektórych moich miłostkach, niektórych naprawdę nie chciałbym znać. Niektóre nawet na to zasługują, a inne po prostu same były dość zagubione i tak się po prostu stało. Kiedy wydawało mi się najbardziej, że czuję właśnie miłość, sam z niej zrezygnowałem i odpuściłem, bo rozsądek wziął górę, za co właściwie jestem mu wdzięczny, chociaż mógł to być sam diabeł, bo czuję, że się na mnie mści właśnie to, że go posłuchałem. 
Sam może jestem trochę zagubiony i może czasem sam nie wiem co mówi serce, a co rozsądek. Dobre od zła raczej rozróżniam i myślę, że mam czyste sumienie, tylko dlaczego ja nie mogę spać. Dlaczego nie mogę zasnąć, kiedy wszystko jest tak dobrze? Bo może to i dobrze, że ona odeszła sobie do tamtego... Wszystko czas pokaże, nawet mimo tego, że przestaję wierzyć w to, że chodzą po świecie ideały. Właściwie już prawie w to nie wierzę, albo ideały są dla mnie za stare albo ja dla nich za młody... Nic na siłę, chociaż gdybym miał tyle siły, to może byłoby inaczej. Tylko nic na siłę. Przetrwam, nie umrę i jeszcze nie trzeba mnie kremować, a prochów mojego serca wysypywać do Odry z Mostu Cesarskiego zwanego dziś trochę inaczej, a mianowicie Grunwaldzkim, bo na Ziemiach Odzyskanych bez grunwaldzkich rzeczy obyć się nie może, a ja, choć się tu nie urodziłem, to tak bardzo te ziemie kocham, że chciałbym, żeby pozostała tu choćby część mnie. Właściwie powoli już zostawiam takie malutkie cząsteczki siebie, co mnie niezmiernie cieszy i to nie plując na chodniki i ulice. 
Będzie pewnie jeszcze wiele miejsc na świecie, które pokocham. A miejsca, jak i ludzie, też się zmieniają i kiedyś sobie tam będę powracać, i kląć na to, jak i że w ogóle się zmieniło, wspominając dawny urok lub dawną świetność, albo i to, i to. Straconego czasu niestety nikt nie wróci, a najpiękniejsze wspomnienia siedzą gdzieś w nas tak głęboko, że przypominamy sobie o nich po parudziesięciu latach, kiedy jesteśmy starzy, siwi, grubi i pomarszczeni, choć z moim trybem życia w moim przypadku pewnie do tego nie dojdzie.
Czy jest jeszcze sens, żeby się chociaż zdrzemnąć? Jutro przecież od "ósmej do ósmej"...
Cokolwiek się stanie, postaram się Tobie odpowiednio za to podziękować. Amen.

On nie musi modlić się na pokaz. Właściwie nigdy się nie modli. Być może tylko wymienia myśli ze swoim drugim ja? Sam nie wiem, ale znowu wyrzygałem tyle jego myśli, że czuję, że będzie mi za to wstyd.

2 komentarze:

ejms_bond pisze...

Tobie też dużo szczęścia, bo czytając Twoje notki żadne konkretniejsze życzenia nie przychodzą mi do głowy :(
pozdrawiam, em!

Blasfemia pisze...

Rewelacyjnie piszesz. Pierwszy raz od bardzo dawna przeczytałam wszystko od początku do końca. Podziwiam. A i tytuł posta bardzo mnie zainteresował ; )