Dnia czternastego lutego, w dzień świętego Walentego, chociaż bardziej Cyryla i Metodego.
OK, kiedy teraz to piszę, jest już trzecia nad ranem i nieszczęsne Walentynki już się skończyły. W każdym razie założyłem sobie do pracy mój ulubiony antywalentynkowy t-shirt. Nie lubię Walentynek. OK, jestem sam, nikogo nie kocham, nie lofciam i nie kofusiam, ale zakochanym parom zazdroszczę codziennie, a nie tylko czternastego lutego. Czternastego lutego wszyscy się sprzedają i największe korzyści z tego ekhm. święta mają ludzie handlu, gastronomii i kultury (tu myślę o kinach, teatrach, itp.). Ale cóż... przecież nie będę z tego powodu wpieprzać całej paczki makaronu z ostrym mięsnym sosem oglądając hardcore porno w internecie. Dzień jak co dzień. Znalazłem sobie Settlersów online, ale na moim potworze lekko się przywieszają. Także granie też sobie odpuściłem. Zresztą wszystko i tak dopowiecie sobie sami, a ja nie muszę się tłumaczyć, co robiłem w Walentynki, bo zasadniczo to cały dzień byłem w pracy. W ekhm. pracy, bo dziś ostatni dzień szkolenia i... będę słuchawą.
A dlaczego będę słuchawą... Otóż...
Pan A, jak nigdy w życiu, zdał wszystkie egzaminy bez poprawki w sesji zimowej. Nawet praktyczną znajomość języka niemieckiego, która co roku wchodziła w skład sesji letniej, lecz na ostatnim roku jego studiów licencjackich, jak na złość, została przeprowadzona w sesji zimowej. To nic. Jemu się udało. Jak nigdy zdał za pierwszym razem pisemny i bez żadnego strachu udał się na ustny i ogarnął. Ogarnął również łacinę, którą normalni germaniści we Wrocławiu mają przez dwa semestry. Lecz Pan A tak uwielbiał wymarłą, starożytną mowę, że został i na trzecim semestrze. Wprawdzie z przerwą między pierwszym a pierwszym semestrem... To znaczy między pierwszym a drugim... To znaczy... Ten pierwszy to może był taki zerowy. Kto nigdy nie miał łaciny, ten nie wie jakie to cholerstwo jest piekielnie trudne. Koniugacje, deklinacje, zaimki, składnia, czasy, formy podstawowe, sentencje, ech... Całe szczęście, udało mu się wyciągnąć to trzy-koma-pięć. Nie bez łutu szczęścia i własnego wysiłku oczywiście! W każdym razie kolejny raz doznał tego uczucia, że dzieckiem szczęścia jest i wszystko mu się udaje. Przynajmniej na razie.
Bo czymże jest łacina wobec... Kurwa, nie mam pomysłu. W międzyczasie szósty raz Leningrad...
Najważniejsze, że luty - niemalże w całości - jest miesiącem wolnym. A żeby nie zamulać w "pewnym mieście, gdzie właściwie prawie nic się nie dzieje" - bez obrazy, to sam fakt - postanowił zostać w swoim ukochanym Wrocławiu, w piastowskim grodzie, nadodrzańskiej stolicy Śląska. W tym celu musiał sporządzić CV (czy inne tam resume), ogarnąć setki beznadziejnych ogłoszeń beznadziejnych pracodawców (o czym świadczy co najmniej ich polszczyzna w piśmie) w internecie i podjąć się jakiegoś zajęcia. Jego celami padały przeróżne instytucje... Od magazynu pewnej firmy z chujowymi ciuchami przez sklepy z ciuchami w galeriach dla gimnazjalistek, które akurat cieszyły się feriami (albo jeszcze się cieszą... w końcu nie mam pojęcia jak to jest w dolnośląskim... nie mam pojęcia w ogóle, bo nie chodzę do szkoły i nie mam dziecka w wieku szkolnym), przez recepcje hosteli w centrum Wrocławia (niewątpliwie najlepsza robota), kilka pubów i klubów, na kolsenter (pis: call-center - i pis nie znaczy tu jedynej, słusznej partii kolejnych hipokrytów) kończąc. [Ale rozbijam te zdania, ja jebię...]
"Jak na razie w kolsenter jest OK.", tak uważa. Szkolenia ani łatwe, ani trudne. Musi tylko nauczyć się tabelek z ofertami pewnej telefonii oraz jakichś cenników telefonów, żeby móc lepiej dopasowywać odpowiednie rozwiązania, bo klienci są przecież wymagający. "Więcej o pracy nie będę rozmawiać!", pomyślał. Jak pomyślał, tak zrobił.
Dlaczego ta notka jest tak zatytułowana... A dlatego, że dzięki pewnej piosence, odpowiednim warunkom pogodowym oraz dzięki "tu i teraz" pojął wnet, że jego miejsce jest tam, gdzie mu najlepiej. A gdzie mu będzie lepiej niż tam, gdzie ma wszystko, czego mu potrzeba? Brzmi jak pieprzony egoista, ale przecież każdy jest w jakimś stopniu egoistą. W końcu to tylko 207 kilometrów. Zumi przelicza to na 3 godziny i 45 minut. Pociągiem to też około czterech godzin. Od mamy i taty nie jest tak wcale daleko.
Chociaż ciężko nazwać to, w czym teraz mieszka, jego domem, lecz w każdym razie głęboko wierzy, że kiedyś sobie tutaj, we Wrocławiu, jakiś dom zbuduje, bo już czuje się tutaj jak u siebie. Albo zaciągnie kredyt, żeby jakiś kupić, oczywiście gdzieś w centrum, lub na jakimś konkretnym osiedlu z dobrą komunikacją (zbiorkom rulez!), bo nie będzie się z jakichś zadupiastych przedmieść tłukł co rano! I całe życie będzie chodzić na koncerty i do teatrów, czyli tam gdzie lubi najbardziej. Będzie bliżej całego świata i być morze umrze kiedyś tu, nad Odrą. Tak, o czymś takim śni. To jest miejsce, gdzie chce pozostać. Przynajmniej na razie. Dopóki nie pozna bardziej uroczego miejsca, z podobnymi możliwościami.
Kiedy tak sobie spacerował przez wrocławskie Śródmieście z tą piosenką w uszach, te wszystkie poprzednie myśli przeleciały mu przez głowę... Trudno się temu oprzeć, a na dodatek cały czas nie wiem czemu teledysk do tej piosenki jest kręcony w Berlinie, skoro chłopaki są z Erfurtu. Dziewczyna z tego klipu jest za to kompletnie w moim typie. [teraz znów zmieni się w trzecią osobę, żeby zrobić dystans]
Lecz co z tego, kiedy żadna na niego nie leci, albo jak już leci, to tylko tak, na chwilę, a później spierdala do faceta, który siedzi w innym końcu Polski. I tak, ma jeszcze żal, mimo że nie odezwał się do niej słowem odkąd napisał jej ostatnią wiadomość stojąc sobie w mroźne styczniowe popołudnie pod Walką i Zwycięstwem, bo akurat lubi tam pielgrzymkować.
Ostatnio wydawało mu się, że widział ją w Parku Południowym... Niby to jest możliwe, ale możliwe jest też, że czasem widzi ją w każdej twarzy. Na pewno widział taki widok:
Wózek zakupowy na środku stawu. Krzyki to specyficzna parafia... W sumie może to jest Borek [tu odnośnik do dzielnicy Krzyki]
Ale na pewno ode mnie jedzie się tam tylko dwadzieścia pięć - trzydzieści minut jednym tramwajem, a nie pięć i pół godziny, albo prawie osiem godzin.
A ja lubię sobie czasem pojechać... i ukłonić się Chopinowi. Na Oławskiej też.
I wszyscy powiedzą: "W dupie mu się poprzewracało."
Na koniec coś pięknego i musicie to obejrzeć jak jeszcze nie widzieliście!
I ta piosenka też jest wspaniała.

gratuluje zdania wszystkich egzaminów, to jest zaliczenia czy jak tam sie to mówi w studenckim slangu;d *nie te lata*
OdpowiedzUsuńa jak wygląda antywalentynkowy t-shirt? widziałam w new yorkerze antywalentynkową kolekcję z napisami love is for freakes i serduszkami przebitymi strzałą, czy coś w tym stylu, ale raczej Cie o to nie podejrzewam^^ mnie natomiast w tym roku jakoś wcale to 'święto' nie denerwowało, ale dobrze, że to tylko raz w roku.
pozdrawiam, em
Gratuluję zdania egzaminów. Ja również jestem dzieckiem szczęścia ; )
OdpowiedzUsuń'To była właśnie ta dziewczyna,
OdpowiedzUsuńna którą czekałbyś i wiek.
A ona z innym szła do kina.
I była zima,
padał śnieg...'