niedziela, maja 09, 2010

Montag.

Kiedy piszę tę notkę, za 17 minut zacznie się poniedziałek. Brzmi cholernie demotywująco tym bardziej, że znowu przejebałem cały weekend. Lecz nie można było odmówić ani w czwartek, ani w piątek, ani w sobotę. Niedziela była dla mnie.
Mój kolejny głupi pomysł został pomyślnie zrealizowany. Ciekaw jestem Waszych reakcji, ale na razie nic więcej o tym nie piszę i pozostawię sobie to w tajemnicy. Zobaczycie, choć niektórzy już widzieli (i ci właśnie mają siedzieć cicho!).
W sobotę zostałem przewodnikiem moich znajomych po Wrocławiu. Kolejny raz... Nogi weszły im w d... po same pięty, ale było w porządku, tak mi się wydaje. Chciałbym, żeby mnie ktoś tak pooprowadzał po jakimś dużym, ciekawym mieście. Takim jak nasza wspaniała dolnośląska stolica na przykład. Nie wiem czemu oni byli tak zdziwieni, że znam się w mieście, w którym mieszkam? Może mieszkam w nim trochę inaczej? Z pewnością interesuję się tym, co tu się dzieje i skąd się to wszystko wzięło. To nie jest nienormalne. Poza tym takim miastem warto żyć i oddychać.
Boję się tylko, że przez ten nadmiar zainteresowań w końcu stracę kontrolę nad rzeczami ważniejszymi. Jeszcze z tym moim egoizmem...
Niedziela jakoś tak szybko minęła... Obudzony - jak zwykle - chujową czarną muzyką przemieszaną twórczością białych murzynów i reprezentującego biedę tego, co ma życie kureskie, obejrzałem sobie przegląd informacji z zeszłego tygodnia, bo ostatnio nie mam za bardzo ochoty czytać albo oglądać informacje. Mimo, że Fakty są mi serwowane codziennie o 19, ale pieprzę tego żydomasońskiego manipulatora . Informacje z Polski akurat ostatnio najmniej mnie interesują. Czytam tylko tytuły, które migają mi na Facebook'u i i tak mnie denerwują. Sam nie wiem czym.
Właściwie nawet nie wiem po co piszę dzisiaj. Nic nie przychodzi mi do głowy. Może poza tym, że ostatnio poznaję same niewłaściwe dziewczyny . Nie wszystko mi wychodzi i jednak nie jestem zadowolony. Tak ogólnie nie jestem zadowolony. Deprymują mnie jeszcze kawałki Depeszów, które słyszałem na ich koncercie w lutym, których słuchałem wielokrotnie jeszcze po koncercie, i z którymi kojarzę pewien czas... Ech, wspomnienia... Nie pozbędę się tego. Ale lubię te piosenki. Nawet Home, przy której robi mi się najgorzej.
Zastanawiam się nad wyjazdem na Selektor Festival do Krakowa. Choćby na jeden dzień. Doszedłem do wniosku, że w tym roku wRock for freedom nie będzie taki ciekawy. Przynajmniej dla mnie. Obie imprezy są w ten sam weekend, więc muszę wybierać. A chciałoby się zobaczyć Faithless i Delphic na żywo. Gdyby jeszcze byli w ten sam dzień i jeszcze do tego Booka Shade, to byłoby wspaniale, bo 200 PLN na dwudniowy karnet trochę mi żal, a poza tym nie stać mnie chyba na taką wycieczkę, ale 135 na jeden dzień z takimi wykonawcami, to moim zdaniem naprawdę warto. A jeszcze dawno nie byłem w Krakowie...
A na koniec chcę Wam napisać, że jestem po prostu okropnym bezmózgim skurwialcem i dopóki mi nie przejdzie, nie zbliżajcie się do mnie. A może po prostu jest tak tylko dzisiaj i rano, jak się obudzę, to przejdzie?

1 komentarz:

psycholożka managerka pisze...

znowu przejebałam cały łikend również.

memories are too important.