poniedziałek, lipca 12, 2010

ein Abend in Lodsch.

Ostatnio kolejny raz zdarzyło mi się zwiedzić Łódź. Powodem mojej wizyty w Mieście Łodzi były urodziny Paris, której obiecałem, że ją nawiedzę i słowa dotrzymałem, chociaż ostatnio na moje słowa nie można za bardzo liczyć. Wiem, nie potrafię dbać o ludzi. Moje egoistyczne podejście do życia wyklucza raczej większe przyjaźnie i temu podobne rzeczy.
Jeśli nie potrafię być czyimś przyjacielem, czy kolegą, to po prostu, kurwa, chcę nienawidzić. 
Ale są przecież ludzie, w których nie wszystko mi się podoba, a jednak jakoś z nimi wytrzymuję...
Tak też jest właśnie z moimi uczuciami do Łodzi jako miasta. Dużo mi się w niej nie podoba, a jednak ciągnie mnie tam czasem. Jest może brzydka, okropna, szara i brudna, w prawie każdej bramie śmierdzi stęchlizną, ale ma swój urok. Szczególnie kamienice w centrum i takie perełki jak cerkiew św. Aleksandra Newskiego tam niedaleko Łodzi Fabrycznej (Kilińskiego?), stacji PKP, która w czasach ostatniej wojny zwała się Litzmannstadt-Mitte. Herbem Łodzi była podwójna swastyka, a ulica Piotrkowska była przemianowana na Adolf-Hitler-Straße. Interesujące, ale nie o tym miałem pisać.
Zawsze miałem blisko do Łodzi ("[...] przecież Łódź to taki trochę większy Piotrków!" ^^), jednak dopiero tym ostatnim razem udało mi się na przykład przejść (prawie) całą Piotrkowską... Nie jest rewelacyjnie, tak jak się tego spodziewałem, tak jak widziałem na filmach i zdjęciach i w ogóle, ale... i tak nieźle to wygląda. Chociaż jak tylko odejdzie się w jakąś boczną uliczkę od Piotrkowskiej, to obraz zmienia się tak, jakby przeszło się do innego świata.
Plac Wolności - dopiero kiedy na niego dotarłem, uświadomiłem sobie, że to właśnie to jest ten niby ośmioboczny, ośmiokątny łódzki rynek (chociaż pierwotnym rynkiem w Łodzi jest Stary Rynek, który jest pokryty płytami chodnikowymi, bleee). Zatem tak naprawdę Łódź przecież nie ma takiego ekhm. "normalnego" rynku jak jest we Wrocławiu, w Krakowie. Jednakże ten plac, który też nosił nazwy Nowy Rynek, Freiheitsplatz czy Deutschlandplatz, zrobił na mnie duże wrażenie. Chociaż teraz najciekawszy dla co niektórych może wydawać się rynek Centrum Manufaktura...
Za każdym razem, kiedy pojawiam się w tym mieście, robi ono na mnie coraz większe i (co najważniejsze!) jednak pozytywne wrażenie, bo w końcu je przecież jakoś poznaję.
Przydałby mi się jakiś przewodnik po Mieście Łodzi.
Oczywiście za każdy razem, kiedy wychodzę z hallu Łodzi Kaliskiej, przychodzi mi do głowy scena z filmu Ajlawju z Czarkiem Pazurą.
Odkrywanie Łodzi podoba mi się też ze względu na wszechogarniający (że tak napiszę) industrial. Prawie w takim samym stopniu jak na Górnym Śląsku.
Swoją drogą zapowiada się ciekawe wydarzenie w Katowicach... Kto ma wiedzieć, to wie, ale ja reklamę na billboardzie dostrzegłem na Placu Strzegomskim we Wrocławiu (gdzie swoją drogą ostatnio postawili pociąg do nieba). Świetnie byłoby tam pojechać na Moderat (o, taaaaaaak - i w sensie: do Katowic). I przy okazji lepiej przyjrzeć się Katowicom, do których zwykle tylko na kebab zaglądam...

Mój problem polega na tym, że już wolę poznawać miasta, niż ludzi. Ludzie są beznadziejni. Tak teraz myślę, chociaż sam też jestem beznadziejny, bo cholernie się zaniedbałem we wszystkim. Tylko filmy oglądam ostatnio... i nie cieszy mnie wygrana Hiszpanii w finale MŚ w futbol.

Brak komentarzy: