czwartek, października 28, 2010

Ich bin unfruchtbar.

Jestem bezpłodny...
Cała ta jesienna atmosfera źle na mnie działa. Nie lubię wstawać, gdy jest jeszcze ciemno. Wolę wcale nie spać, albo wcale nie wstawać.
Zalewam cały żołądek kawą, tylko po to, by kolejny raz doczekać świtania.
Mam do napisania esej na zajęcia i mam nawet parę pomysłów, lecz niestety nie umiem ich jakoś poskładać. Robię wszystko, tylko nie piszę tego, co powinienem. Ledwo się zaczęło, a ja czuję się taki... wypalony? Nie umiem napisać porządnego tekstu. Szczególnie po niemiecku. Jestem dziś intelektualnym impotentem.

Kończy się październik - miesiąc "załatwiania". Załatwiłem już prawie wszystko, co miałem załatwić. A nawet kilka rzeczy więcej. Nie zmienia to niestety faktu, że nic mi się nie chce. Zaraz pewnie kolejny pseudopsycholog napisze mi w jakimś komentarzu, że to objaw depresji. Ogólnie tak, depresja jest cały czas. Cały czas dół i koniec świata. Masakra, wiecie co?

Tak sobie myślę, że... dzisiaj znów porzygam sobie myślami.
To bardzo dobrze, że się nie znamy. Bardzo dobrze, że urwało się to tak nagle i nie ma przed nami żadnej przyszłości. Przynajmniej wiem to raczej prawie na pewno z mojego punktu widzenia. Ja niestety tak to widzę.
Chciałbym, żeby ktoś taki jak ona znowu się we mnie kiedyś... Zakochał? Zauroczył? (Wykorzystał? Oszukał?)
Tak naprawdę wcale nie jesteśmy tacy sami, choć mogłoby się nieraz tak wydawać. Chciałbym, żebyśmy się znowu poznali. Tak jakby nie było nic przed tym wszystkim. Chciałbym też nigdy nie poznać tej drugiej (i trzeciej, i czwartej...) i nie potrzebować się oszukiwać, że to ta druga a nie ona. Może cały czas się oszukuję? Ale co poradzę na to, że w moich myślach ukryte są pewne pragnienia, których nie umiem zagłuszyć... Takie jak to, żeby patrzeć w światło lampki odbite w jej oczach, dotykać jej twarzy, czuć jej dotyk i pochłaniać zapach jej pięknych, długich włosów, tuląc ją do siebie i słuchać głosu Kurta Cobaina, który wydziera japę z empetrójek w komputerze. Rozmawiać o swoich myślach, o kulturze, muzyce, o przeszłości i o tym, co być może...
Ostatni film Tarkowskiego, którego nie obejrzeliśmy do końca, cały czas za mną chodzi, ale ciągle zapominam, żeby go dokończyć, chociaż bardzo chcę, bo bardzo mi potrzeba pewnych doznań estetycznych. Do tej pory mam w pamięci ostatni kadr, który wyświetlał się na monitorze...
W tych wszystkich chwilach, kiedy jej ulegam, zapominam, że jestem oszukiwany. Po co o tym myśleć, kiedy jest się z kimś, kto wydaje się tak idealnie perfekcyjny? Znajdą się tysiące podobnych osób, ale nikt nie będzie taki sam. Szczerze brakuje mi słuchania czy czytania tego, co ona może myśleć, lecz tak jak teraz jest... Tak jest mi jednak łatwiej. Milczeć i odwracać się.
Może nie zapomnę... Na pewno nie zapomnę, bo może w wiele mniejszym stopniu, ale ona jednak jest obecna w moim życiu. Właściwie czy chcę tego, czy nie. W wiele mniejszym stopniu obecna... Spotykam ją czasem, ale nie mam ochoty nawet powiedzieć jej: "Cześć!". Nie mam nawet na to siły, choćbym nawet chciał. Tylko, że to w ogóle nie ma sensu.
Cierpię? Może to za duże słowo.
Dokończę sobie ten film sam,

Brak komentarzy: