czwartek, lutego 24, 2011

Перкалаба w Łykendzie, 2010-02-23, Wrocław.

Dziś będzie trochę inaczej, troszeczkę inaczej niż zwykle... Będzie relacja. Moja własna i mam nadzieję, że ciekawa.

Jeśli szaleństwo mogłoby być tylko piękne, nazywałoby się Перкалаба (Perkałaba - tu last.fm). Szaleństwo pozbawione swoich negatywnych pierwiastków, schorzenie, choroba psychiczna, nie przez którą, lecz dzięki której odczuwa się wyłącznie pozytywnie.
Ta banda wariatów nie pierwszy raz odwiedziła Wrocław. Ja natomiast dopiero minionego wieczoru miałem okazję obejrzeć ich występ na żywo. Wprawdzie ledwo wygrałem darmową wejściówkę, bo nie zdążyłem potwierdzić odbioru, ale i tak pojechałem i kupiłem sobie ten bilet, znając tylko dwie - może trzy piosenki Perkałaby. Uwierzcie mi, że Deszcze niespokojne w wykonaniu tej grupy na żywo warte są każdych pieniędzy. Jak zaczną coverować Lejdi Gagę, to może w końcu przekonam się do jej piosenek.

Słuchacze definiują ich muzykę jako "folk punk" (tudzież фолк пунк - a co, przyszpanuję moimi nowymi literkami na klawiaturze!). Mogłoby się to zgadzać, jeśli i ja miałbym szufladkować tę muzykę, bo wykorzystują instrumenty przeznaczone (a może lepiej - zadedykowane) do muzyki ludowej, a jednocześnie robią taki hałas i chaos, że trudno odmówić im punkowej energii. Jednakże folk, a szczególnie фолк, potrafi być wyjątkowo żywiołowy, o czym najlepiej dowodzi muzyka wielu grup folkowych zarówno krajowych jak i zagranicznych ze wszystkich stron świata, choć ja odkrywam i badam najwięcej rzeczy naszych wschodnich sąsiadów, najbliższych nam Braci Słowian.

Wybierając się na ten koncert, myślałem sobie: "Kolejna ukraińska folkowa grupa, OK, będzie fajnie, a niewystarczająco często są takie koncerty we Wrocławiu, to sobie pójdę i ogarnę." Było zupełnie inaczej. To nie jest "kolejna ukraińska folkowa grupa"... Koncert Perkałaby to solidna porcja czystego szału i po takiej dawce nic już nie będzie takie samo, ponieważ w muzyce tych niepokornych artystów odbija się echo tego wielkiego zakładu psychiatrycznego, który funkcjonował w czasach minionej epoki w miejscowości, od której nazwę przyjął ten zespół. Okolice dawnego Stanisławowa, dzisiejszego Iwano-Frankowska na zachodniej Ukrainie, bo przecież Iwanowi należy się.

Z każdą kolejną piosenką towarzyszą mi inne doznania. Choć przeważnie jest to niewyjaśnione szaleństwo, to zdarza się również chwila niepokoju, strachu, a także kompletnego otumanienia. Myślę sobie o czym oni mogą śpiewać, bo przecież nie znam ukraińskiego, a przez to nagłośnienie niezbyt wyraźnie słyszę, żeby to jakoś, przynajmniej częściowo, zrozumieć, lecz nawet jeśli ich teksty są kompletnie pozbawione sensu, to i tak całokształtowi, który odbierałem, nie odebrałoby to uroku. W bardziej refleksyjnych momentach muzycy zwalniali tempo, które narzucili całemu Łykendowi, gdzie oczywiście występowali i którego publiczność kompletnie im się oddała, a chwilę po tym coraz bardziej przyspieszali, wprowadzając masę w trans, udowadniając wszystkim, że mają nad nimi władzę przez swoje szaleństwo.
Wolniej. szybciej, wolniej, znowu szybciej, hałasy, przeszkadzajki, krzyki, repetycja, znowu krzyki, informacja, że można kupić albumy, ale nie mają koszulek, kolejny utwór, uderzenia cymbałów, pulsujący bas, włączająca się perkusja (stopa, stopa, stopa, stopa...), puzon z trąbką i Fedot (Андрій «Федот» Федотов) z jego głosem szaleńca, który jest ponad wszystkim. No, może czasem Sergij z nim rywalizuje, grając na swojej trąbce i robiąc to po prostu świetnie... Szkoda, że tylne wokale były tak cicho, że ledwo było je słychać. Szczególnie mikrofon Rusi (Руслана Хазіпова), która jest jedną z najładniejszych dziewczyn jakie kiedykolwiek widziałem. Więcej wyznań w odniesieniu do niej nie będzie, bo nie może być zbyt subiektywnie, chociaż i tak jest bardzo subiektywnie. Ale Rusłana jest niesamowita i dodaje tak wiele uroku do chłopaków, zwłaszcza swoim zmysłowym tańcem, który od czasu do czasu przeradza się w epilepsję i rzucanie swoimi pięknymi włosami na wszystkie strony. Powinni bardziej wyeksponować jej głos, bo ma ładny, z tego co udało mi się "wysłyszeć" i do tego ukraińskiego barszczu dodałoby to więcej smaku.

Tak więc we Wrocławiu królowały tym razem dźwięki Karpat. Pomieszanie z poplątaniem, pozytywne szaleństwo, zaraźliwa choroba psychiczna przywieziona została nam z duchem dawnego zakładu dla pomylonych (a właściwie przecież też dla przeciwników starego ładu i antysystemowych artystów) w Perkałabie. Nie wiem jak jeszcze można nazwać takie połączenie muzyki karpackich górali, ukraińskich melodii ludowych z brzmieniem okołopunkowym i niemal autentycznym przejęciem roli grupy szaleńców, o czym świadczą m.in. tiki nerwowe Fedota - nie mam pojęcia, czy udawane.
Być może muzycy Perkałaby chcą nam przekazać, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy wariatami? Artyści w jakimś stopniu na pewno nimi są.

A Перкалаба to:
  • Andrij «Fedot» Fedotow (Андрій «Федот» Федотов) - wokal
  • Wiktop Nowożyłow (Віктор Новожилов) - gitara, wokal
  • Sasza Hridin (Саша Грідін) -gitara basowa
  • Wołodymyr «WowenJAH» Szoturma (Володимир «ВовенJAH» Шотурма) -cymbały, tylny wokal
  • Sergij Szwajuk (Сергій Шваюк) -trąbka
  • Wiktor Stepaniuk (Віктор Степанюк) -puzon
  • Lew «Skrypa» Skrentkowycz (Лев «Скрипа» Скренткович) - perkusja
  • Rusłana Chazipowa (Руслана Хазіпова) - tylny wokal, djembé, taniec
  • Oleg «Moch» Hnatiw (Олег «Мох» Гнатів) - producent

Brak komentarzy: