Znowu rano. Idę spać.
Po całej nocy, którą spędziłem na oglądaniu serialu (bo czułem się na tyle beznadziejnie, że musiałem pozostać w domu, mimo że miałem wyjść choć na chwilę) i pisaniu pracy przy dźwiękach lat przeważnie dziewięćdziesiątych (czyli pod wpływem końcówki drugiego sezonu Californication naprzemiennie wrzaski Kurta Cobaina i dla mnie nieśmiertelni the Clash), w końcu może się jakoś ułożę do snu.
Z zewnątrz tylko słyszę karetki pogotowia, które wygrywają swoje chore melodyjki.
Spadła szafka i się stłukła.
Kiczowaty kalendarz z kominiarzem.
Boże, jaki ja, kurwa, potrafię być naiwny.
Sesja się powoli kończy, tak jak powoli kończą się moje licencjackie studia.
I jakoś nie jestem z tego powodu specjalnie zadowolony...
1 komentarz:
The Clash! * love love love *
w ogóle bardzo pesymistyczny jakiś ten post... to z szafką, to mam nadzieję, nie jest jakaś artystyczna metafora, której nie rozumiałam ;)
pozdrawiam z jak zawsze zalanego deszczem Braniewa na końcu świata ; )
Prześlij komentarz