Ostatnio odwiedziłem kolejny raz mój rodzinny dom. Nie było mnie w nim jakoś od półtora miesiąca. Nic się nie zmieniło. W moim rodzinnym mieście zjawiłem się w piątek, o wpół do drugiej popołudniu. Idąc moją ulicą, już z daleka mogłem zobaczyć moją babcię, która mnie wypatruje z okna. Gdy tylko byłem już blisko jej domu, zawołała mnie na obiad. Ja jednak najpierw postanowiłem pójść do domu i zostawić tam walizkę. Z walizki wyjąłem prezent dla mojej matki, bo 26. maja był Dzień Matki. Wiedziałem, że jeszcze muszę załatwić później jedną sprawę na mieście i mogę nie wrócić przed nią, więc zostawiłem go w torebce, na środku stołu w kuchni. Nic takiego, ale zawsze coś. I tu nie chodzi o to, że postanowiłem kupić coś mojej matce, bo jako ostatni zadzwoniłem z życzeniami.
Nie mam ostatnio zbyt wiele czasu i zbyt wiele czasu marnuję. Powoli zdaję sobie sprawę, że za dwadzieścia dni zaczyna mi się sesja i dokładnie tyle samo mam na napisanie pracy seminaryjnej. Ujęcia prozy w literaturze NRD powołując się na dzieło Ericha Loesta zatytułowane Völkerschalchtdenkmal. Jeszcze dwa projekty na zajęcia przede mną i może zaczną się jakieś zaliczenia. Żartobliwie ująłem zerówki mojego współlokatora w ten sposób, że on tylko te zerówki zaliczy. Żebym ja chociaż te egzaminy w tej sesji zaliczył! Zresztą... Ja kocham, nie zaliczam. Albo nie. Wydaje mi się, że kocham. Tak. Jest pewna osoba, do której chętnie wracam myślami, którą jednak mimo wszystko wspominam najcieplej, i której tak naprawdę nie doceniłem. Już za późno. I tu nie chodzi o pannę S. Mam ją gdzieś. Mikrouszkodzenia mózgu niedopuszczające uczuć wyższych. Albo sobie wmawiam. Tak naprawdę wiele rzeczy sobie ostatnio wmawiam. Może nie czuję się przez to lepiej, ale może jest mi łatwiej zrozumieć. Mikrouszkodzenia mózgu niedopuszczające uczuć wyższych. Mnie to nie dotyczy. Przynajmniej nie bezpośrednio. Marnuję swój czas właśnie na takie beznadziejne myślenie. Nie chce mi się działać. Po co? Kto tu na mnie będzie czekać przez trzy miesiące wakacji? Nikt nie jest taki głupi, a ja też staram się myśleć rozsądnie, choć najchętniej oddałbym się jakiemuś szaleństwu. Jakiejś obsesji. Pamiętasz, kiedy rozmawialiśmy o obsesjach? Dziś myślę o tym trochę inaczej, ale jestem pomylony.
Po tym jak zostawiłem torby w domu i niespodziankę dla mamy, odwiedziłem babcię. Tam też bez zmian. Wszyscy zdrowi. Mają się dobrze. Albo nie chcą mówić, że coś jest nie tak, o ile coś jest nie tak. Nie chcą mnie martwić? Ja też nie chcę nikogo martwić, a mówię im wszystko, co i jak u mnie. Czasem nie wystarczy zadzwonić od czasu do czasu, albo odwiedzić kogoś raz na parę razy w roku... A czasem robi mi się miło, kiedy dostaję sms-a od ważnej dla mnie osoby. Tak jak dziś. Ktoś, kto kiedyś znaczył dla mnie naprawdę wiele, ale przez mój egoizm znaczymy dla siebie trochę mniej teraz, prosi mnie o radę. Wiem, owijam w bawełnę. Nie chcę pisać bezpośrednio, po nazwiskach! Chodzi o sam fakt, że to miłe. Nie jest natrętne, jak to czasem bywa u innych osób. To jest naprawdę miłe. Często o niej myślę, bo za późno zdałem sobie sprawę, jak wiele straciłem. Na własne życzenie. Ale może to dobrze, że potoczyło się tak, jak się potoczyło. W końcu ona teraz ma kogoś innego, ja jakiś czas miewałem kogoś innego. Teraz... Jakaś taka pustka i nikt nie chce być taki. Wszystko wydaje się tak cholernie beznadziejne, co wytrąca mnie z równowagi, kiedy o tym myślę. Miałem czytać kolejną lekturę. Nie chce mi się. Chcę się kolejny raz wypisać. Może nie doszczętnie. Lepiej nie.
Naszkicuję dla Ciebie to, o czym myślę, co mnie cieszy, a co trapi... Najchętniej kolejny raz pograłbym tak jak ostatnio w akademiku. Cholera... Nie znam nikogo więcej, z kim grałoby mi się tak dobrze jak z moim dobrym przyjacielem Radkiem. Grywam z różnymi ludźmi, ale oni mnie nie rozumieją.
Cały problem polega na tym, że małokto mnie choć trochę rozumie. A jak już chce zrozumieć, to albo ma problemy ze sobą, albo istnieją inne przeszkody, przez które wszystko idzie w ruinę. Nie potrafię dbać o ludzi. Nie ma nikogo takiego, komu poświęciłbym większość swej uwagi przez dłuższy moment. Zawsze jest coś. Nie potrafię tak do końca w jednym miejscu ustać. Czasem OK, potrzebuję odpoczynku, ale ogólnie jest mi źle, kiedy nie mam zajęcia, kiedy nie ma czegoś w co mógłbym się zaangażować. Nie chcę żyć tak jak mój współlokator, którego egzystencja wygląda w dużej mierze tak, że: uczelnia - sklep - dom - sklep - dom - uczelnia - dom - sklep - dom - uczelnia - sklep - dom - dom - sklep - dom - sklep - dom - uczelnia - dom - uczelnia - dom. Każdy dzień taki sam. Zero spontaniczności. Ruch tylko między powyżej przedstawionymi celami. Może nie zawsze do tego samego sklepu? Kto go tam wie? Ja chcę czegoś więcej! Dlatego ciężko mi wytrzymać w czterech ścianach, kiedy tyle dzieje się w moim ukochanym mieście!
(Chociaż teraz, na razie, stopuję z eventami, bo idzie sesja. Naprawdę. Nie robię sobie żartów. Nie śmiej się. Naprawdę ograniczam ilość eventów w tygodniu tylko do tych, które naprawdę muszę zobaczyć. I mogę. Uda mi się. Możesz mi nie wierzyć.)
W piątek był koncert. Niesamowitość koncertu wprostproporcjonalna do ilości siniaków, procentu obolałych mięśni i porannego kaca. Było naprawdę bardzo bardzo bardzo niesamowicie! Dziękuję chłopakom z Respondenta, że sprawiają, że moje Miasto Trybunałów jeszcze żyje. Oni dają mi wiarę w to, że jeśli się bardzo chce i wiele pracuje, to można. Tak!
W sobotę się odciąłem. Odciąłem się od świata prawie. (OK, może z raz zajrzałem na Facebook'a. Zrazy dobra rzecz!) Tym razem naprawdę odpocząłem. Od szumu, od pośpiechu, od wściekania się na pierdolonego reprezentującego biedę rapera z szacunkiem ludzi ulicy i pobudek o jedenastej nad ranem. I nie myślałem o tym, jak kolejny raz się oszukać, żeby zapomnieć o tym co łączy moje wspomnienia z ulicą Świdnicką, Wrocławskim Rynkiem, Mostem Uniwersyteckim i knajpami w okolicy Niepolda. Że spotkam kogoś podobnego na ulicy. Nie martwiłem się tym, będąc ponad dwieście kilometrów stąd. Dlatego myślę, że przez wakacje odpocznę zupełnie i mam nadzieję, że w końcu zapomnę i nie będę musiał się oszukiwać. Poznam kogoś innego, kto mnie też zrani, albo kogo zranię ja i będę uciekać od innego miejsca. Bo tak nie może być, żebym uciekał od mojego ukochanego Wrocławia!
Wieczorem obejrzałem finał Eurowizji z Oslo i... Stało się tak jak chciałem! Wygrała Lena Meyer-Landrut. Niemka, za którą niemal od początku trzymałem kciuki. Niemal, bo mało co nie zapomniałem w ogóle o tej Eurowizji. Tak to jest, jak się telewizji nie ogląda, a później kumpel z Litwy przypomina mi, że Eurowizja jest. Ale podejrzewam, że to tylko dlatego, że Litwini zaszli dalej niż Polacy, bo mieli o wiele fajniejszą piosenkę. Przejrzałem piosenki finałowe i posłałem SMS-y na Lenę. Pewnie jako jeden z niewielu Polaków, bo Germany od nas dostali tylko 7 punktów. 12 punktów na piosenkę Danii to dla mnie było karygodne! Przecież ich piosenka była taka nijaka przez to, że miała w sobie motywy z co najmniej dwóch innych znanych piosenek! Na szczęście Lena zwyciężyła. Bardzo mnie to ucieszyło i to nie dlatego, że jest Niemką. Miała naprawdę dobrą piosenkę. Chociaż piosenki Ukrainy i Rumunii też zrobiły na mnie wrażenie. Za to piosenka napisana przez Gorana Bregovića dla Serbii dupy nie urwała, a mogła i nawet powinna!
Niedziela. Miałem jechać z powrotem tym pociągiem, który jedzie po Familiadzie... Jakoś dziwnie nie chciało mi się do tego Breslau wracać! Naprawdę dziwne. Pojechałem więc na pociąg o 18:28. Opóźniony o 220 minut. Przeczekałem cierpliwie, bo jednak zależało mi, żeby pojechać już tym i nie budzić się rano o 4 albo o 5, żeby zdążyć na poranny i nic nie przeczytać przez cztery godziny drogi. Opóźnił się podobno dlatego, że komuś w Warszawie zachciało się pod pociąg wskoczyć i zrobił to. Ja myślałem o tym inaczej. Na szczęście minęło jak te 4 godziny i 15 minut drogi do Miasta Stu Mostów. 2:05 - Wrocław Główny. Autobus 245 na Pracze Odrzańskie. Mój ulubiony, bo zatrzymuje się na przystanku Szczepin, z którego mam bliżej. Za piętnaście trzecia byłem w domu. Prawie pół książki przeczytałem w pociągu. Dziś biorę się za następne pół, ale jakoś nie mogę...
I znowu zanudziłem, bo zrobiłbym wszystko, tylko nie czytał akurat tej naprawdę ciekawej i interesującej książki... Naprawdę ciekawej i interesującej. To tylko niechcemisię mnie dopadło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz