niedziela, lipca 18, 2010

Freiheitsgefühle.

Są czasem takie chwile, w których nie trzeba mnie długo namawiać do tego, żeby udać się na koniec świata. Koniec świata w przenośni oczywiście, bo z samego centrum udałem się w jeden z najdalszych mi zakątków Polski. Mój drogi kolega Maciek (którego oczywiście pozdrawiam) namówił mnie, żebym pojechał na Festiwal Muzyki Młodej Białorusi Basowiszcza 2010. Moja decyzja była dość spontaniczna i uzależniona tylko od pieniędzy. Sam festiwal nie kosztuje nic. Kosztują tylko bilety PKP, autobusowe, pola namiotowe, jedzenie i piwo. Nie musiałem zatem długo zastanawiać się co z tym zrobić, tym bardziej, że wcześniej już słyszałem o tym festiwalu, a skoro tylu moich znajomych już było na Basach, to czemu ja miałbym tego nie zobaczyć?

Właściwie w dobrym momencie przyszedł czas Basów. Ostatnio potrzebowałem po prostu wsiąść do pociągu byle jakiego i odciąć się od tego wszystkiego, co mnie wkurwia. Ale tak wsiąść i jechać bez celu? Basowiszcza okazało się wspaniałym celem. Odpocząłem, odciąłem się, trzy dni byłem prawie poza zasięgiem i w zasadzie nie potrzebowałem kontaktu ze światem oddalonym ode mnie bardziej niż Gródek - miejscowość, w której wspomniany festiwal się odbywa. Do tego jeszcze fakt, że mam w środku takie uczucie, które sprawia, że ciągnie mnie na wschód, oj ciągnie... To był dobry czas do przemyśleń, co z tym zrobić. Nawet jeśli nie byłem cały czas i do końca trzeźwy.
Sam festiwal zrobił na mnie ogromne wrażenie. Festiwal w lesie, w środku lata, niedaleko białoruskiej granicy, dla większości z Was pewnie kompletna abstrakcja i być może nawet coś nieatrakcyjnego. Szczerze, sam też myślałem na przykład o tegorocznym Jarocinie, ale jechałbym tam tylko dla Pidżamy Porno, Ska-P i jeszcze nie wiem po co. Wcale nie żałuję swojego wyboru.
Jeszcze bliżej poznałem muzykę naszych wschodnich sąsiadów, a także różne inne ciekawe rzeczy związane z samym festiwalem, ruchami opozycyjnymi na Białorusi i nawet językiem białoruskim (dostałem nawet darmowe egzemplarze tygodnika dla Białorusinów, który jest wydawany w Polsce). Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak ciekawą i różnorodną scenę mają Białorusini. Tym bardziej, że podobno tegoroczny festiwal był bardzo różnorodny muzycznie. Niestety nie mam porównania z poprzednimi edycjami, bo to były moje pierwsze Basowiszcza, ale i tak byłem zachwycony tym, co tam się działo. Każda grupa, która pojawiła się na scenie była lepsza od drugiej. Największe wrażenie zrobił na mnie zespół Gurzuf (Гурзуф), który składa się z akordeonisty i perkusisty. Robią taki niesamowity trans, że brak mi słów, aby to jakkolwiek opisać. Polecam choćby poszukać ich na YT.  
Ляпис Трубецкой (Lapis Trubieckoj), którzy podobno byli najbardziej oczekiwaną sensacją tego festiwalu też mi się podobali, ale jakoś mnie nie poruszyli. Robią fajną muzykę, ciekawe show, ale czegoś mi zabrakło... Chyba zrozumienia tego, o czym śpiewają, bo chyba to jest największym urokiem Lapisów.
W pewnej chwili, kiedy trwał koncert i nad publiką powiewały biało-czerwono-białe flagi, pomyślałem sobie, co mogą czuć teraz ludzie, którzy mieli szczęście przyjechać tam z Białorusi. Tym bardziej, że w tym roku nie było darmowych wiz, czy też zniżek na nie, dla uczestników festiwalu. Co gorsza, jeszcze utrudniono wjazd do Polski poprzez zmiany w procesie wydawania wiz Białorusinom chcącym dostać się na tereny państw należących do strefy Schengen (prawdopodobnie ze względu na działania Łukaszenki i jego bandy). Dla porównania Rosjanie i Ukraińcy płacą za wizę 35 euro, Białorusini natomiast 60. Pomijając jeszcze inne utrudnienia. W każdym razie i tak było dużo ludzi z Białorusi (a tak na oko to nawet całkiem sporo). Co oni muszą czuć, że nie mogą zrobić takiej imprezy u siebie, a mają taką możliwość na przykład u nas? Ja zapomniałem, że znajduję się w Polsce. Czułem wolność. Daleko od domu, w środku lasu, przy głośnej muzyce rockowej (i niekoniecznie rockowej; w tym miejscu mogę też wspomnieć, że mieli całkiem niezłe nagłośnienie, fajnie ustawione itd. rzadko coś szarpało, albo niewłaściwie brzmiało ;)), paroma groszami w kieszeni i po kąpieli w pobliskim zalewie.
Przyszły mi do głowy też rozmyślania nad tym czym jest prawda, racja i wolność. Jako świadomy Europejczyk wiem mniej więcej kto mówi prawdę i kto ma rację. Tak mi się wydaje. Tak samo jak wydaje mi się, że jestem wolny, bo nie ma u nas takiego reżimu jak w Mińsku. Kiedy tam będzie normalnie? Kiedy tam będzie inaczej? Może pytanie o 'inaczej' brzmi lepiej, bo normalność jest względna. Białorusini są chyba przecież w innym kręgu kulturowym niż Polacy (a to jest związane z tym, jak oni postrzegają, rozumieją i traktują różne pojęcia.), przynajmniej w dzisiejszych czasach. Przynajmniej tak wynika z mapki, którą zachowałem w pamięci, a której się musiałem uczyć w liceum na geografię. Białoruś była tam we wschodnioeuropejskim kręgu kulturowym, a Polska... w tym innym, no. Zachodnioeuropejskim, czy jakimś tam... Zapomniałem.

Poza tym wszystkim... na Podlasiu gwiazdy w nocy wyglądają zupełnie inaczej niż tutaj, skąd teraz piszę, w centrum Polski, czy też we Wrocławiu... W dwóch miejscach, z którymi czuję się szczególnie związany. Gwiazdy na Podlasiu wyglądają wspaniale w gorącą letnią noc. A jeszcze kiedy pod nimi widzi się wspaniale podświetloną cerkiew... Magia Podlasia. Dla porównania muszę kiedyś "zaliczyć" Bieszczady...

Na koniec tego marnego posta chcę Wam jeszcze tylko napisać, że w przyszłym roku, jeśli Bóg da i wszystko dobrze się ułoży, też pojadę na Basy! Polecam imprezę! Nie tylko tym zainteresowanym. 
I tę piosenkę polecam (szczególnie tym, którzy jej nie słyszeli ;)).

Brak komentarzy: