Ostatnio odwiedziłem kolejny raz mój rodzinny dom. Nie było mnie w nim jakoś od półtora miesiąca. Nic się nie zmieniło. W moim rodzinnym mieście zjawiłem się w piątek, o wpół do drugiej popołudniu. Idąc moją ulicą, już z daleka mogłem zobaczyć moją babcię, która mnie wypatruje z okna. Gdy tylko byłem już blisko jej domu, zawołała mnie na obiad. Ja jednak najpierw postanowiłem pójść do domu i zostawić tam walizkę. Z walizki wyjąłem prezent dla mojej matki, bo 26. maja był Dzień Matki. Wiedziałem, że jeszcze muszę załatwić później jedną sprawę na mieście i mogę nie wrócić przed nią, więc zostawiłem go w torebce, na środku stołu w kuchni. Nic takiego, ale zawsze coś. I tu nie chodzi o to, że postanowiłem kupić coś mojej matce, bo jako ostatni zadzwoniłem z życzeniami.
Nie mam ostatnio zbyt wiele czasu i zbyt wiele czasu marnuję. Powoli zdaję sobie sprawę, że za dwadzieścia dni zaczyna mi się sesja i dokładnie tyle samo mam na napisanie pracy seminaryjnej. Ujęcia prozy w literaturze NRD powołując się na dzieło Ericha Loesta zatytułowane Völkerschalchtdenkmal. Jeszcze dwa projekty na zajęcia przede mną i może zaczną się jakieś zaliczenia. Żartobliwie ująłem zerówki mojego współlokatora w ten sposób, że on tylko te zerówki zaliczy. Żebym ja chociaż te egzaminy w tej sesji zaliczył! Zresztą... Ja kocham, nie zaliczam. Albo nie. Wydaje mi się, że kocham. Tak. Jest pewna osoba, do której chętnie wracam myślami, którą jednak mimo wszystko wspominam najcieplej, i której tak naprawdę nie doceniłem. Już za późno. I tu nie chodzi o pannę S. Mam ją gdzieś. Mikrouszkodzenia mózgu niedopuszczające uczuć wyższych. Albo sobie wmawiam. Tak naprawdę wiele rzeczy sobie ostatnio wmawiam. Może nie czuję się przez to lepiej, ale może jest mi łatwiej zrozumieć. Mikrouszkodzenia mózgu niedopuszczające uczuć wyższych. Mnie to nie dotyczy. Przynajmniej nie bezpośrednio. Marnuję swój czas właśnie na takie beznadziejne myślenie. Nie chce mi się działać. Po co? Kto tu na mnie będzie czekać przez trzy miesiące wakacji? Nikt nie jest taki głupi, a ja też staram się myśleć rozsądnie, choć najchętniej oddałbym się jakiemuś szaleństwu. Jakiejś obsesji. Pamiętasz, kiedy rozmawialiśmy o obsesjach? Dziś myślę o tym trochę inaczej, ale jestem pomylony.
Po tym jak zostawiłem torby w domu i niespodziankę dla mamy, odwiedziłem babcię. Tam też bez zmian. Wszyscy zdrowi. Mają się dobrze. Albo nie chcą mówić, że coś jest nie tak, o ile coś jest nie tak. Nie chcą mnie martwić? Ja też nie chcę nikogo martwić, a mówię im wszystko, co i jak u mnie. Czasem nie wystarczy zadzwonić od czasu do czasu, albo odwiedzić kogoś raz na parę razy w roku... A czasem robi mi się miło, kiedy dostaję sms-a od ważnej dla mnie osoby. Tak jak dziś. Ktoś, kto kiedyś znaczył dla mnie naprawdę wiele, ale przez mój egoizm znaczymy dla siebie trochę mniej teraz, prosi mnie o radę. Wiem, owijam w bawełnę. Nie chcę pisać bezpośrednio, po nazwiskach! Chodzi o sam fakt, że to miłe. Nie jest natrętne, jak to czasem bywa u innych osób. To jest naprawdę miłe. Często o niej myślę, bo za późno zdałem sobie sprawę, jak wiele straciłem. Na własne życzenie. Ale może to dobrze, że potoczyło się tak, jak się potoczyło. W końcu ona teraz ma kogoś innego, ja jakiś czas miewałem kogoś innego. Teraz... Jakaś taka pustka i nikt nie chce być taki. Wszystko wydaje się tak cholernie beznadziejne, co wytrąca mnie z równowagi, kiedy o tym myślę. Miałem czytać kolejną lekturę. Nie chce mi się. Chcę się kolejny raz wypisać. Może nie doszczętnie. Lepiej nie.
Naszkicuję dla Ciebie to, o czym myślę, co mnie cieszy, a co trapi... Najchętniej kolejny raz pograłbym tak jak ostatnio w akademiku. Cholera... Nie znam nikogo więcej, z kim grałoby mi się tak dobrze jak z moim dobrym przyjacielem Radkiem. Grywam z różnymi ludźmi, ale oni mnie nie rozumieją.
Cały problem polega na tym, że małokto mnie choć trochę rozumie. A jak już chce zrozumieć, to albo ma problemy ze sobą, albo istnieją inne przeszkody, przez które wszystko idzie w ruinę. Nie potrafię dbać o ludzi. Nie ma nikogo takiego, komu poświęciłbym większość swej uwagi przez dłuższy moment. Zawsze jest coś. Nie potrafię tak do końca w jednym miejscu ustać. Czasem OK, potrzebuję odpoczynku, ale ogólnie jest mi źle, kiedy nie mam zajęcia, kiedy nie ma czegoś w co mógłbym się zaangażować. Nie chcę żyć tak jak mój współlokator, którego egzystencja wygląda w dużej mierze tak, że: uczelnia - sklep - dom - sklep - dom - uczelnia - dom - sklep - dom - uczelnia - sklep - dom - dom - sklep - dom - sklep - dom - uczelnia - dom - uczelnia - dom. Każdy dzień taki sam. Zero spontaniczności. Ruch tylko między powyżej przedstawionymi celami. Może nie zawsze do tego samego sklepu? Kto go tam wie? Ja chcę czegoś więcej! Dlatego ciężko mi wytrzymać w czterech ścianach, kiedy tyle dzieje się w moim ukochanym mieście!
(Chociaż teraz, na razie, stopuję z eventami, bo idzie sesja. Naprawdę. Nie robię sobie żartów. Nie śmiej się. Naprawdę ograniczam ilość eventów w tygodniu tylko do tych, które naprawdę muszę zobaczyć. I mogę. Uda mi się. Możesz mi nie wierzyć.)
W piątek był koncert. Niesamowitość koncertu wprostproporcjonalna do ilości siniaków, procentu obolałych mięśni i porannego kaca. Było naprawdę bardzo bardzo bardzo niesamowicie! Dziękuję chłopakom z Respondenta, że sprawiają, że moje Miasto Trybunałów jeszcze żyje. Oni dają mi wiarę w to, że jeśli się bardzo chce i wiele pracuje, to można. Tak!
W sobotę się odciąłem. Odciąłem się od świata prawie. (OK, może z raz zajrzałem na Facebook'a. Zrazy dobra rzecz!) Tym razem naprawdę odpocząłem. Od szumu, od pośpiechu, od wściekania się na pierdolonego reprezentującego biedę rapera z szacunkiem ludzi ulicy i pobudek o jedenastej nad ranem. I nie myślałem o tym, jak kolejny raz się oszukać, żeby zapomnieć o tym co łączy moje wspomnienia z ulicą Świdnicką, Wrocławskim Rynkiem, Mostem Uniwersyteckim i knajpami w okolicy Niepolda. Że spotkam kogoś podobnego na ulicy. Nie martwiłem się tym, będąc ponad dwieście kilometrów stąd. Dlatego myślę, że przez wakacje odpocznę zupełnie i mam nadzieję, że w końcu zapomnę i nie będę musiał się oszukiwać. Poznam kogoś innego, kto mnie też zrani, albo kogo zranię ja i będę uciekać od innego miejsca. Bo tak nie może być, żebym uciekał od mojego ukochanego Wrocławia!
Wieczorem obejrzałem finał Eurowizji z Oslo i... Stało się tak jak chciałem! Wygrała Lena Meyer-Landrut. Niemka, za którą niemal od początku trzymałem kciuki. Niemal, bo mało co nie zapomniałem w ogóle o tej Eurowizji. Tak to jest, jak się telewizji nie ogląda, a później kumpel z Litwy przypomina mi, że Eurowizja jest. Ale podejrzewam, że to tylko dlatego, że Litwini zaszli dalej niż Polacy, bo mieli o wiele fajniejszą piosenkę. Przejrzałem piosenki finałowe i posłałem SMS-y na Lenę. Pewnie jako jeden z niewielu Polaków, bo Germany od nas dostali tylko 7 punktów. 12 punktów na piosenkę Danii to dla mnie było karygodne! Przecież ich piosenka była taka nijaka przez to, że miała w sobie motywy z co najmniej dwóch innych znanych piosenek! Na szczęście Lena zwyciężyła. Bardzo mnie to ucieszyło i to nie dlatego, że jest Niemką. Miała naprawdę dobrą piosenkę. Chociaż piosenki Ukrainy i Rumunii też zrobiły na mnie wrażenie. Za to piosenka napisana przez Gorana Bregovića dla Serbii dupy nie urwała, a mogła i nawet powinna!
Niedziela. Miałem jechać z powrotem tym pociągiem, który jedzie po Familiadzie... Jakoś dziwnie nie chciało mi się do tego Breslau wracać! Naprawdę dziwne. Pojechałem więc na pociąg o 18:28. Opóźniony o 220 minut. Przeczekałem cierpliwie, bo jednak zależało mi, żeby pojechać już tym i nie budzić się rano o 4 albo o 5, żeby zdążyć na poranny i nic nie przeczytać przez cztery godziny drogi. Opóźnił się podobno dlatego, że komuś w Warszawie zachciało się pod pociąg wskoczyć i zrobił to. Ja myślałem o tym inaczej. Na szczęście minęło jak te 4 godziny i 15 minut drogi do Miasta Stu Mostów. 2:05 - Wrocław Główny. Autobus 245 na Pracze Odrzańskie. Mój ulubiony, bo zatrzymuje się na przystanku Szczepin, z którego mam bliżej. Za piętnaście trzecia byłem w domu. Prawie pół książki przeczytałem w pociągu. Dziś biorę się za następne pół, ale jakoś nie mogę...
I znowu zanudziłem, bo zrobiłbym wszystko, tylko nie czytał akurat tej naprawdę ciekawej i interesującej książki... Naprawdę ciekawej i interesującej. To tylko niechcemisię mnie dopadło...
"Machines have less problems. I'd like to be a machine, wouldn't you?" - Andy Warhol
poniedziałek, maja 31, 2010
kurze Erholung.
Etykiety:
bzdury,
ESC 2010,
Eurovision,
liebe,
literatura,
Muttertag,
muzyka,
odcinamsię,
piosenka,
Piotrków Trybunalski,
rozważania,
Wrocław,
wypoczynek
poniedziałek, maja 24, 2010
Autobus 253.
Autobus 253 zabiera mnie tam gdzie chcę...
ale najczęściej do domu.
Często czekam na niego albo na Placu Grunwaldzkim, albo na przystanku Rynek - Nowy Świat. Czasem też na dworcu PKS po przesiadce z innego autobusu. Zależy gdzie imprezuję.
Autobus nocnej linii 253 nie jest może szczególnie specyficzny. Jest jak każdy inny autobus nocnej linii. Nieraz przed czasem, nieraz po czasie, w końcu przyjeżdża. Prawie zawsze tłum ludzi. Jak oni wyglądają. To normalne, że nocnymi liniami jeżdżą ludzie z albo na imprezy. Albo z jednej imprezy na inną. Dlatego tak wyglądają. Dziewczyny, faceci, z piwami w dłoniach mają albo zrezygnowany albo rozbiegany wzrok. Większość senna. Niektórych tylko nie opuszczają wrażenia po minionym wieczorze, a może to promile tak działają na nich. Dziewuszki dość skromnie odziane wiszą na swoich facetach, którym niewiele brakuje, żeby przewiesić swoje modelki przez kark albo ramię. Nieraz potłucze się szkło. Przez nieuwagę? Może... Czasem niektórzy osiągają taki stan, w którym tracą władzę nad swoimi mięśniami. Są one wtedy albo sflaczałe, albo same rwą się z pięściami ku innym. A niektórzy pod wpływem alkoholu i narkotyków mają naprawdę głupie pomysły.
Ja tylko stoję i przyglądam się tym ludziom. Zawsze. Czasem przyglądam się takim parom, o których faktycznie można powiedzieć taka fajna a s takým chujom! albo na odwrót, chociaż wolę śliczne dziewczęta obserwować. Są jednak czasem zjawiska, których widoku nie da się uniknąć. Tak jak słowa, bez których całe zdanie traci swój pierwotny sens (a to oczywiście nie moje zdanie, więc nie piszcie w komentarzach, jaki to ja modry jestem).
W nocnym autobusie czas płynie wolniej. Tak mi się wydaje, chociaż zawsze jakoś tak szybko się to dzieje, że zaraz zbliżam się do mojego przystanku i muszę wysiąść. Zawsze jest to takie uczucie, że jeszcze bym sobie pojeździł... Ci ludzie tak siedzą i stoją, przeważnie w bezruchu, wgapieni w okna, drzwi, albo swoich partnerów, czy innych ludzi. Czasem wgapieni w swoje buty. Zmęczeni, pijani... Odpływają, albo lepiej... odlatują lotem nr 253. Na Leśnicę. Żółto-czerwonym autobusem, który zabiera ich tam gdzie chcą. Światła miasta odbijają się w szybach, lusterkach i kałużach. Nieraz jest też księżyc, który śpi, kiedy chce i czasem patrzy na to wszystko z góry. Większość gwiazd jednak pochowała się za chmurami, żeby tego nie widzieć. W sumie to nic nadzwyczajnego, taka nocna przejażdżka z obcymi ludźmi w autobusie. Widok tych ludzi też nie jest jakiś szczególnie pociągający. Każdy jednak kiedyś musi do domu wrócić. Albo gdzieś... Tam, gdzie ich cel.
Moje cele zbyt często się zmieniały. Wciąż się mogą pozmieniać, chociaż trwam przy jednym jedynym celu, który jest kompletnie beznadziejny, bo ta historia skończyła się już trzy albo cztery miesiące temu... Przynajmniej nie wtedy, kiedy chciałbym, żeby się skończyła. Ja chciałem, żeby nigdy się nie skończyła, lecz to nie zawsze my możemy podejmować decyzje. Nadal chciałbym, żeby zaczęła się znów, nawet jeśli ma znowu wyrządzić tyle szkód, ile ostatnio. Nie potrafię już wierzyć w inne historie.
Widzę właśnie jak każdy z nas tworzy sobie własny świat, w którym ma własne historie. Masy wydarzeń, które spotykają nas każdego dnia, miesiąca, roku, wieku. Chociaż kto dożyje wieku... Nie chciałbym być aż tak stary, lecz jednak chciałbym przeżyć swoją historię, żeby nikt nie miał mi niczego za złe. Ta ostatnia była tak piękna, że jeszcze nie chcę jej odfałszowywać. Nie chcę nawet na to pozwolić. Cały sztab myśli zajmuje się odpowiednią propagandą dla mojego serca, aby ono ciągle wierzyło. Nie sprawdzi się tu chyba jednak zdanie J. Goebbelsa, które głosi, że wielokrotnie powtarzane kłamstwo staje się w końcu prawdą. To już chyba nie ma prawa się spełnić. Jeszcze istnieje ta część mojego świata, która przypomina mi o tym, co było, przynosi wspomnienia i wyświetla je przed oczami, kiedy nie mogę zasnąć. Przynosi mi sny z tymi obrazami, za którymi tęsknię, a których więcej nie zobaczę, bo artysta sam zniszczył swoje dzieła.
Nie będę pisać książek.
ale najczęściej do domu.
Często czekam na niego albo na Placu Grunwaldzkim, albo na przystanku Rynek - Nowy Świat. Czasem też na dworcu PKS po przesiadce z innego autobusu. Zależy gdzie imprezuję.
Autobus nocnej linii 253 nie jest może szczególnie specyficzny. Jest jak każdy inny autobus nocnej linii. Nieraz przed czasem, nieraz po czasie, w końcu przyjeżdża. Prawie zawsze tłum ludzi. Jak oni wyglądają. To normalne, że nocnymi liniami jeżdżą ludzie z albo na imprezy. Albo z jednej imprezy na inną. Dlatego tak wyglądają. Dziewczyny, faceci, z piwami w dłoniach mają albo zrezygnowany albo rozbiegany wzrok. Większość senna. Niektórych tylko nie opuszczają wrażenia po minionym wieczorze, a może to promile tak działają na nich. Dziewuszki dość skromnie odziane wiszą na swoich facetach, którym niewiele brakuje, żeby przewiesić swoje modelki przez kark albo ramię. Nieraz potłucze się szkło. Przez nieuwagę? Może... Czasem niektórzy osiągają taki stan, w którym tracą władzę nad swoimi mięśniami. Są one wtedy albo sflaczałe, albo same rwą się z pięściami ku innym. A niektórzy pod wpływem alkoholu i narkotyków mają naprawdę głupie pomysły.
Ja tylko stoję i przyglądam się tym ludziom. Zawsze. Czasem przyglądam się takim parom, o których faktycznie można powiedzieć taka fajna a s takým chujom! albo na odwrót, chociaż wolę śliczne dziewczęta obserwować. Są jednak czasem zjawiska, których widoku nie da się uniknąć. Tak jak słowa, bez których całe zdanie traci swój pierwotny sens (a to oczywiście nie moje zdanie, więc nie piszcie w komentarzach, jaki to ja modry jestem).
W nocnym autobusie czas płynie wolniej. Tak mi się wydaje, chociaż zawsze jakoś tak szybko się to dzieje, że zaraz zbliżam się do mojego przystanku i muszę wysiąść. Zawsze jest to takie uczucie, że jeszcze bym sobie pojeździł... Ci ludzie tak siedzą i stoją, przeważnie w bezruchu, wgapieni w okna, drzwi, albo swoich partnerów, czy innych ludzi. Czasem wgapieni w swoje buty. Zmęczeni, pijani... Odpływają, albo lepiej... odlatują lotem nr 253. Na Leśnicę. Żółto-czerwonym autobusem, który zabiera ich tam gdzie chcą. Światła miasta odbijają się w szybach, lusterkach i kałużach. Nieraz jest też księżyc, który śpi, kiedy chce i czasem patrzy na to wszystko z góry. Większość gwiazd jednak pochowała się za chmurami, żeby tego nie widzieć. W sumie to nic nadzwyczajnego, taka nocna przejażdżka z obcymi ludźmi w autobusie. Widok tych ludzi też nie jest jakiś szczególnie pociągający. Każdy jednak kiedyś musi do domu wrócić. Albo gdzieś... Tam, gdzie ich cel.
Moje cele zbyt często się zmieniały. Wciąż się mogą pozmieniać, chociaż trwam przy jednym jedynym celu, który jest kompletnie beznadziejny, bo ta historia skończyła się już trzy albo cztery miesiące temu... Przynajmniej nie wtedy, kiedy chciałbym, żeby się skończyła. Ja chciałem, żeby nigdy się nie skończyła, lecz to nie zawsze my możemy podejmować decyzje. Nadal chciałbym, żeby zaczęła się znów, nawet jeśli ma znowu wyrządzić tyle szkód, ile ostatnio. Nie potrafię już wierzyć w inne historie.
Widzę właśnie jak każdy z nas tworzy sobie własny świat, w którym ma własne historie. Masy wydarzeń, które spotykają nas każdego dnia, miesiąca, roku, wieku. Chociaż kto dożyje wieku... Nie chciałbym być aż tak stary, lecz jednak chciałbym przeżyć swoją historię, żeby nikt nie miał mi niczego za złe. Ta ostatnia była tak piękna, że jeszcze nie chcę jej odfałszowywać. Nie chcę nawet na to pozwolić. Cały sztab myśli zajmuje się odpowiednią propagandą dla mojego serca, aby ono ciągle wierzyło. Nie sprawdzi się tu chyba jednak zdanie J. Goebbelsa, które głosi, że wielokrotnie powtarzane kłamstwo staje się w końcu prawdą. To już chyba nie ma prawa się spełnić. Jeszcze istnieje ta część mojego świata, która przypomina mi o tym, co było, przynosi wspomnienia i wyświetla je przed oczami, kiedy nie mogę zasnąć. Przynosi mi sny z tymi obrazami, za którymi tęsknię, a których więcej nie zobaczę, bo artysta sam zniszczył swoje dzieła.
Nie będę pisać książek.
czwartek, maja 20, 2010
die Welle.
Śnił mi się koniec świata. Wszystko poprzestawiane. Przeszedłszy Most Grunwaldzki, docieram na ulicę, na której jako dzieciak grałem w różne gry z innymi. Jeszcze nigdy mój rodzinny dom nie był tak blisko Wrocławia. I te domy jakoś inaczej poustawiane, bo niektórych zaułków naprawdę nie pamiętam. Przechodzę przez jakieś barierki, ogrodzenia, bo nie mogę znaleźć drogi, którą poszedłbym prosto do domu. Prosto, jak zawsze. Tak normalnie. Wpadam na podwórko moich dziadków. Stajnia dla koni dalej stoi tam gdzie stała. Stamtąd dochodzi odgłos panicznego rżenia zwierząt i stukotu kopyt. Podchodzę bliżej i widzę jak drzwi chcą się wyrwać od uderzeń końskich kopyt. Kiedy wyłamują się drzwi, widać tylko tabun kurzu i sylwetki tychże koni. Niebo coraz bardziej ciemnieje, choć na razie przeważają na nim barwy krwistoczerwone. Za tabunem kurzu nagle dostrzegam coraz bardziej widoczną ogromną postać. Powoli zauważam, że patrzy się na mnie swoimi wyłupiastymi oczami i szczerzy kły. Ogromna, monstrualna postać diabła z rogami, ogonem i kupą mięśni. Śmieje się. Może cieszy go mój widok. Zanim jednak cokolwiek powiedział... obudziłem się.
Prawie z krzykiem. Choć ledwo otorzyłem oczy i wiedziałem, że to był jednak zły sen. Poczułem niepokój. Chwilę nie mogłem zasnąć. Spojrzałem na zegarek... za cztery druga. W nocy oczywiście. W końcu poszedłem spać wcześniej niż pierwsza w nocy. Ostatnio mam strasznie rozstrojony tryb funkcjonowania. Pieprzę to. Na razie dobrze jest. Będę się skarżyć jak będę stary. Teraz nie.
Cholernie przejął mnie ten sen. Może dla Was brzmi śmiesznie, ale dla mnie nie, kiedy mam deprechę i śnią mi się mosty. Śmierć jest zawsze koło nas / Jeden krok! Jak grała bodajże Apatia... [...] Zawsze może nas złapać!
Teraz wszyscy czekamy na falę. Albo prawie wszyscy. Podobno nie ma zagrożenia, jeśli wierzyć informacjom ze stron urzędowych i popularnych serwisów informacyjnych. Oby ta woda przeszła jak najprędzej i nie wyrządziła tu nic złego! Zresztą Wrocław się nie da! Wrocław od zawsze poddaje się ostatni jak śpiewał tym razem Kazik. Same takie piosenki teraz wynajduję, z czasów, z których pamięta się napis Można teraz bezpiecznie wyłączyć komputer, jak z teledysku do Mars napada.
Napadało ostatnio. Pogoda beznadziejna. I tak właśnie wyglądały wrocławskie Juwenalia.
Dawno nie pisałem, więc i o tym też napiszę!
Czwartek. Pochód. Może lepiej nic nie pisać? W każdym razie udał się. Bardzo dobrze się udał. Tym bardziej, że w przypływie weny wymyśliłem nowy hymn dla naszej grupy... A brzmiał on mianowicie tak: Geeeermaanistyyyka - siaaaa la laa la laaaa! Wiem, więcej nie trzeba. Wieczorem kolejny raz niesamowity Leningrad w Imparcie. Następny raz też idę! To po prostu trzeba zobaczyć! Jak ktoś chce mi towarzyszyć, to zapraszam.
Cały piątek przespałem. Wstałem pół godziny przed Teleexpressem, obejrzałem kilka filmów i wieczorem na miacho. Mieliśmy wyjść na wyspę, ale padało i tam ostatnio coś nie halo z tą wyspą jest. Skończyło się na Niskich Łąkach do czwartej nad ranem. Dawno nie byłem na tak dobrej imprezie, mimo że byłem tylko z koleżanką Majką i nie było tyle osób, co w studenckie czwartki w Lemoniadzie. Lubię chodzić do Niskich Łonek. Nawet bardzo. Nawet sam.
Pół soboty przespałem. obejrzałem parę filmów, przeopieprzałem się przy Facebook'u. Na szczęście była ta Noc Muzeów. Zobaczyłem więc Halę Stulecia z panią przewodniczką (a jak!), dwa pokazy Wrocławskiej Fontanny (tak, jestem miłośnikiem tego wrocławskiego wodotrysku, jak powiedział mi to mój dobry przyjaciel Radek) i kolejki przed Muzeum Narodowym i Muzeum Miejskim w Pałacu Królewskim. Jak noc, to noc, to powinno całą noc trwać, a nie do 24 i dziękuję, dobranoc! Niegodziwość... Jeszcze są zaskoczeni tak dużą liczbą chętnych do zwiedzania... Za darmo, to każdy jest chętny, cholerajasna!
W niedzielę na szczęście trochę się pouczyłem. Muszę się jeszcze wiele uczyć. Idzie sesja... co jest kolejnym powodem do radości po tym, że jest beznadziejna pogoda, zaraz znowu będzie padać, że jeszcze będzie trochę tych męczących masakrycznych tygodni na tej uczelni, idzie sesja (a, to już pisałem!), niedługo znowu po pierwszym i znowu rachunki do zapłacenia... Same powody do uśmiechu!
Ostatnio też, po długiej przerwie, zadzwoniłem do mamy. W końcu mam te 200 minut, cholerajasna, więc mogę czasem zadzwonić. Ostatnio zresztą prawie do nikogo nie dzwonię, bo po co. Utwierdzam się jeszcze w tej swojej beznadziejnej samotności i pie'dolę wszystko i wszystkich. Ale do mamy zadzwoniłem, bo... wyczytałem gdzieś, że (podobno) głos matki działa kojąco na skołatane nerwy, itp. Ja ostatnio mam trochę stresów, zmartwień i wiele rzeczy mnie przygnębia i muszę Wam napisać, że rozmowa z mamą pomaga. Nawet jeśli jeszcze dwa lata temu przeważnie się z nią tylko kłóciłem. Ale tylko chwilowo zrobiło mi się lepiej. Jak pojadę do domu, to muszę tego Skype'a znowu tam ustawić, bo znowu coś się popieprzyło i łączność z domem jest ograniczona do telefonu, czego nie lubię. Cholernie nie lubię rozmawiać przez telefon i pisać sms-ów. Kto mnie dobrze zna, ten dobrze o tym wie. W ten sposób komunikuję się dopiero wtedy, kiedy NAPRAWDĘ potrzebuję, czyli przeważnie wtedy, kiedy nie mam innej możliwości. Może to popieprzone, bo jestem młodym dzieckiem XXI wieku. Może to jest popieprzone dlatego, że jeszcze pamiętam napis Można teraz bezpiecznie wyłączyć komputer. I chciałbym, żeby wróciły biedne, ale wspaniałe lata dziewięćdziesiąte. Może wtedy nauczyłbym się oszczędzać pieniądze, odkładając cały rok na bilet na koncert Depeche Mode?
Patrzę na dzisiejszych nastolatków i czuję się naprawdę starszy niż rzeczywiście jestem. Pomijając to, że wszyscy mnie postarzają i nie wierzą w to, że (jeszcze) mam tyle lat ile mam. Tajemnica. Nie jestem od nich wiele starszy, a jest taka przepaść... Masakra. Co z nich będą za ludzie?
Popisałem masę pierdół, ale po prostu chciałem coś napisać. Żałuję, że nie byłem na koncercie Arkony, bo Maciek pisał, że dobrze było. Naprawdę mi szkoda. Tylko dlaczego najciekawsze wydarzenia i imprezy muszą być w środę, kiedy ja, k'wa, po prostu nie mogę?
Kończę dziś, bo to nie ma sensu.
Prawie z krzykiem. Choć ledwo otorzyłem oczy i wiedziałem, że to był jednak zły sen. Poczułem niepokój. Chwilę nie mogłem zasnąć. Spojrzałem na zegarek... za cztery druga. W nocy oczywiście. W końcu poszedłem spać wcześniej niż pierwsza w nocy. Ostatnio mam strasznie rozstrojony tryb funkcjonowania. Pieprzę to. Na razie dobrze jest. Będę się skarżyć jak będę stary. Teraz nie.
Cholernie przejął mnie ten sen. Może dla Was brzmi śmiesznie, ale dla mnie nie, kiedy mam deprechę i śnią mi się mosty. Śmierć jest zawsze koło nas / Jeden krok! Jak grała bodajże Apatia... [...] Zawsze może nas złapać!
Teraz wszyscy czekamy na falę. Albo prawie wszyscy. Podobno nie ma zagrożenia, jeśli wierzyć informacjom ze stron urzędowych i popularnych serwisów informacyjnych. Oby ta woda przeszła jak najprędzej i nie wyrządziła tu nic złego! Zresztą Wrocław się nie da! Wrocław od zawsze poddaje się ostatni jak śpiewał tym razem Kazik. Same takie piosenki teraz wynajduję, z czasów, z których pamięta się napis Można teraz bezpiecznie wyłączyć komputer, jak z teledysku do Mars napada.
Napadało ostatnio. Pogoda beznadziejna. I tak właśnie wyglądały wrocławskie Juwenalia.
Dawno nie pisałem, więc i o tym też napiszę!
Czwartek. Pochód. Może lepiej nic nie pisać? W każdym razie udał się. Bardzo dobrze się udał. Tym bardziej, że w przypływie weny wymyśliłem nowy hymn dla naszej grupy... A brzmiał on mianowicie tak: Geeeermaanistyyyka - siaaaa la laa la laaaa! Wiem, więcej nie trzeba. Wieczorem kolejny raz niesamowity Leningrad w Imparcie. Następny raz też idę! To po prostu trzeba zobaczyć! Jak ktoś chce mi towarzyszyć, to zapraszam.
Cały piątek przespałem. Wstałem pół godziny przed Teleexpressem, obejrzałem kilka filmów i wieczorem na miacho. Mieliśmy wyjść na wyspę, ale padało i tam ostatnio coś nie halo z tą wyspą jest. Skończyło się na Niskich Łąkach do czwartej nad ranem. Dawno nie byłem na tak dobrej imprezie, mimo że byłem tylko z koleżanką Majką i nie było tyle osób, co w studenckie czwartki w Lemoniadzie. Lubię chodzić do Niskich Łonek. Nawet bardzo. Nawet sam.
Pół soboty przespałem. obejrzałem parę filmów, przeopieprzałem się przy Facebook'u. Na szczęście była ta Noc Muzeów. Zobaczyłem więc Halę Stulecia z panią przewodniczką (a jak!), dwa pokazy Wrocławskiej Fontanny (tak, jestem miłośnikiem tego wrocławskiego wodotrysku, jak powiedział mi to mój dobry przyjaciel Radek) i kolejki przed Muzeum Narodowym i Muzeum Miejskim w Pałacu Królewskim. Jak noc, to noc, to powinno całą noc trwać, a nie do 24 i dziękuję, dobranoc! Niegodziwość... Jeszcze są zaskoczeni tak dużą liczbą chętnych do zwiedzania... Za darmo, to każdy jest chętny, cholerajasna!
W niedzielę na szczęście trochę się pouczyłem. Muszę się jeszcze wiele uczyć. Idzie sesja... co jest kolejnym powodem do radości po tym, że jest beznadziejna pogoda, zaraz znowu będzie padać, że jeszcze będzie trochę tych męczących masakrycznych tygodni na tej uczelni, idzie sesja (a, to już pisałem!), niedługo znowu po pierwszym i znowu rachunki do zapłacenia... Same powody do uśmiechu!
Ostatnio też, po długiej przerwie, zadzwoniłem do mamy. W końcu mam te 200 minut, cholerajasna, więc mogę czasem zadzwonić. Ostatnio zresztą prawie do nikogo nie dzwonię, bo po co. Utwierdzam się jeszcze w tej swojej beznadziejnej samotności i pie'dolę wszystko i wszystkich. Ale do mamy zadzwoniłem, bo... wyczytałem gdzieś, że (podobno) głos matki działa kojąco na skołatane nerwy, itp. Ja ostatnio mam trochę stresów, zmartwień i wiele rzeczy mnie przygnębia i muszę Wam napisać, że rozmowa z mamą pomaga. Nawet jeśli jeszcze dwa lata temu przeważnie się z nią tylko kłóciłem. Ale tylko chwilowo zrobiło mi się lepiej. Jak pojadę do domu, to muszę tego Skype'a znowu tam ustawić, bo znowu coś się popieprzyło i łączność z domem jest ograniczona do telefonu, czego nie lubię. Cholernie nie lubię rozmawiać przez telefon i pisać sms-ów. Kto mnie dobrze zna, ten dobrze o tym wie. W ten sposób komunikuję się dopiero wtedy, kiedy NAPRAWDĘ potrzebuję, czyli przeważnie wtedy, kiedy nie mam innej możliwości. Może to popieprzone, bo jestem młodym dzieckiem XXI wieku. Może to jest popieprzone dlatego, że jeszcze pamiętam napis Można teraz bezpiecznie wyłączyć komputer. I chciałbym, żeby wróciły biedne, ale wspaniałe lata dziewięćdziesiąte. Może wtedy nauczyłbym się oszczędzać pieniądze, odkładając cały rok na bilet na koncert Depeche Mode?
Patrzę na dzisiejszych nastolatków i czuję się naprawdę starszy niż rzeczywiście jestem. Pomijając to, że wszyscy mnie postarzają i nie wierzą w to, że (jeszcze) mam tyle lat ile mam. Tajemnica. Nie jestem od nich wiele starszy, a jest taka przepaść... Masakra. Co z nich będą za ludzie?
Popisałem masę pierdół, ale po prostu chciałem coś napisać. Żałuję, że nie byłem na koncercie Arkony, bo Maciek pisał, że dobrze było. Naprawdę mi szkoda. Tylko dlaczego najciekawsze wydarzenia i imprezy muszą być w środę, kiedy ja, k'wa, po prostu nie mogę?
Kończę dziś, bo to nie ma sensu.
niedziela, maja 09, 2010
Montag.
Kiedy piszę tę notkę, za 17 minut zacznie się poniedziałek. Brzmi cholernie demotywująco tym bardziej, że znowu przejebałem cały weekend. Lecz nie można było odmówić ani w czwartek, ani w piątek, ani w sobotę. Niedziela była dla mnie.
Mój kolejny głupi pomysł został pomyślnie zrealizowany. Ciekaw jestem Waszych reakcji, ale na razie nic więcej o tym nie piszę i pozostawię sobie to w tajemnicy. Zobaczycie, choć niektórzy już widzieli (i ci właśnie mają siedzieć cicho!).
W sobotę zostałem przewodnikiem moich znajomych po Wrocławiu. Kolejny raz... Nogi weszły im w d... po same pięty, ale było w porządku, tak mi się wydaje. Chciałbym, żeby mnie ktoś tak pooprowadzał po jakimś dużym, ciekawym mieście. Takim jak nasza wspaniała dolnośląska stolica na przykład. Nie wiem czemu oni byli tak zdziwieni, że znam się w mieście, w którym mieszkam? Może mieszkam w nim trochę inaczej? Z pewnością interesuję się tym, co tu się dzieje i skąd się to wszystko wzięło. To nie jest nienormalne. Poza tym takim miastem warto żyć i oddychać.
Boję się tylko, że przez ten nadmiar zainteresowań w końcu stracę kontrolę nad rzeczami ważniejszymi. Jeszcze z tym moim egoizmem...
Niedziela jakoś tak szybko minęła... Obudzony - jak zwykle - chujową czarną muzyką przemieszaną twórczością białych murzynów i reprezentującego biedę tego, co ma życie kureskie, obejrzałem sobie przegląd informacji z zeszłego tygodnia, bo ostatnio nie mam za bardzo ochoty czytać albo oglądać informacje. Mimo, że Fakty są mi serwowane codziennie o 19, ale pieprzę tego żydomasońskiego manipulatora. Informacje z Polski akurat ostatnio najmniej mnie interesują. Czytam tylko tytuły, które migają mi na Facebook'u i i tak mnie denerwują. Sam nie wiem czym.
Właściwie nawet nie wiem po co piszę dzisiaj. Nic nie przychodzi mi do głowy. Może poza tym, że ostatnio poznaję same niewłaściwe dziewczyny. Nie wszystko mi wychodzi i jednak nie jestem zadowolony. Tak ogólnie nie jestem zadowolony. Deprymują mnie jeszcze kawałki Depeszów, które słyszałem na ich koncercie w lutym, których słuchałem wielokrotnie jeszcze po koncercie, i z którymi kojarzę pewien czas... Ech, wspomnienia... Nie pozbędę się tego. Ale lubię te piosenki. Nawet Home, przy której robi mi się najgorzej.
Zastanawiam się nad wyjazdem na Selektor Festival do Krakowa. Choćby na jeden dzień. Doszedłem do wniosku, że w tym roku wRock for freedom nie będzie taki ciekawy. Przynajmniej dla mnie. Obie imprezy są w ten sam weekend, więc muszę wybierać. A chciałoby się zobaczyć Faithless i Delphic na żywo. Gdyby jeszcze byli w ten sam dzień i jeszcze do tego Booka Shade, to byłoby wspaniale, bo 200 PLN na dwudniowy karnet trochę mi żal, a poza tym nie stać mnie chyba na taką wycieczkę, ale 135 na jeden dzień z takimi wykonawcami, to moim zdaniem naprawdę warto. A jeszcze dawno nie byłem w Krakowie...
A na koniec chcę Wam napisać, że jestem po prostu okropnym bezmózgim skurwialcem i dopóki mi nie przejdzie, nie zbliżajcie się do mnie. A może po prostu jest tak tylko dzisiaj i rano, jak się obudzę, to przejdzie?
Mój kolejny głupi pomysł został pomyślnie zrealizowany. Ciekaw jestem Waszych reakcji, ale na razie nic więcej o tym nie piszę i pozostawię sobie to w tajemnicy. Zobaczycie, choć niektórzy już widzieli (i ci właśnie mają siedzieć cicho!).
W sobotę zostałem przewodnikiem moich znajomych po Wrocławiu. Kolejny raz... Nogi weszły im w d... po same pięty, ale było w porządku, tak mi się wydaje. Chciałbym, żeby mnie ktoś tak pooprowadzał po jakimś dużym, ciekawym mieście. Takim jak nasza wspaniała dolnośląska stolica na przykład. Nie wiem czemu oni byli tak zdziwieni, że znam się w mieście, w którym mieszkam? Może mieszkam w nim trochę inaczej? Z pewnością interesuję się tym, co tu się dzieje i skąd się to wszystko wzięło. To nie jest nienormalne. Poza tym takim miastem warto żyć i oddychać.
Boję się tylko, że przez ten nadmiar zainteresowań w końcu stracę kontrolę nad rzeczami ważniejszymi. Jeszcze z tym moim egoizmem...
Niedziela jakoś tak szybko minęła... Obudzony - jak zwykle - chujową czarną muzyką przemieszaną twórczością białych murzynów i reprezentującego biedę tego, co ma życie kureskie, obejrzałem sobie przegląd informacji z zeszłego tygodnia, bo ostatnio nie mam za bardzo ochoty czytać albo oglądać informacje. Mimo, że Fakty są mi serwowane codziennie o 19, ale pieprzę tego żydomasońskiego manipulatora
Właściwie nawet nie wiem po co piszę dzisiaj. Nic nie przychodzi mi do głowy. Może poza tym, że ostatnio poznaję same niewłaściwe dziewczyny
Zastanawiam się nad wyjazdem na Selektor Festival do Krakowa. Choćby na jeden dzień. Doszedłem do wniosku, że w tym roku wRock for freedom nie będzie taki ciekawy. Przynajmniej dla mnie. Obie imprezy są w ten sam weekend, więc muszę wybierać. A chciałoby się zobaczyć Faithless i Delphic na żywo. Gdyby jeszcze byli w ten sam dzień i jeszcze do tego Booka Shade, to byłoby wspaniale, bo 200 PLN na dwudniowy karnet trochę mi żal, a poza tym nie stać mnie chyba na taką wycieczkę, ale 135 na jeden dzień z takimi wykonawcami, to moim zdaniem naprawdę warto. A jeszcze dawno nie byłem w Krakowie...
A na koniec chcę Wam napisać, że jestem po prostu okropnym bezmózgim skurwialcem i dopóki mi nie przejdzie, nie zbliżajcie się do mnie. A może po prostu jest tak tylko dzisiaj i rano, jak się obudzę, to przejdzie?
poniedziałek, maja 03, 2010
Breslauer Luft.
Budzisz się w pustym łóżkuWspaniała piosenka niezapomnianej Partii, w której zamieniam każde warszawskie na 'wrocławskie' i w tej wersji nucę ją za każdym razem, kiedy wracam do stolicy Dolnego Śląska, jeśli tylko ją opuszczam na dłuższą lub krótszą chwilę. Prawda, że 'po wrocławsku' brzmi ona cudowniej?
To zupełnie tak jak ja
Mieszkasz parę ulic dalej
Prawie w ogóle się nie znamy
Oddychasz wrocławskim powietrzem
To zupełnie tak jak ja
Czy nie widzisz jak dużo nas ze sobą łączy?
Wrocławskie powietrze
Oddychasz nim codziennie
Z wrocławskim powietrzem
spędzasz każdy dzień
Nasunęła mi się ona kiedy dopijałem ostatni łyk kawy, stojąc po nieprzespanej nocy na balkonie. Już od jakiegoś czasu świta i na całym osiedlu słychać jak podczas wiosennych poranków na Szczepinie rządzą ptaki, bo słychać tylko wszechogarniający ptasi śpiew, a w oddali tylko szum pierwszych porannych tramwajów zwanych tu we Wrocławiu pospolicie, ale wręcz urzekająco bimbajami. Orzeźwiające powietrze dodaje sił i przynosi świeżość o jaką trudno za dnia w środku wielkiego miasta. Za barierką widać tylko przesiadujące na gałęziach albo przelatujące między blokami różne ptaki, a na dole przemykające po zielonym trawniku pełnym niedopałków i żółtych mniszków lekarskich koty, po których zupełnie nie widać, czy ta cała noc była dla nich, czy dopiero się obudziły. Nie znam życia kotów tak dobrze, żeby to jednoznacznie stwierdzić, chociaż mam do nich słabość. Pewne jest, że chodzą własnymi ścieżkami, w czym jestem do nich trochę podobny.
Miasto jeszcze śpi. Spokój.
Nieprzespane noce mają to do siebie, że dopiero gdy się kończą przychodzi to uczucie, które trudno mi określić. Chodzi o ten moment, kiedy mam świadomość, że jest piąta rano, zaczyna się nowy dzień, a ja wcale nie spałem. Lubię obserwować wschód słońca i patrzeć jak wszystko się budzi i jak zaczyna, choć najczęściej ten moment najzwyczajniej przesypiam. Lecz kiedy mam okazję to oglądać, czuję coś niezwykłego. Nawet kiedy jestem sam. Dziś stało się to z czystego przypadku, bo po prostu mam dużo pracy i zarwałem tą noc, ale z jakąś śliczną i miłą dziewczyną to mógłbym częściej wyczekiwać tej jednej chwili. Najchętniej gdzieś na wyludnionej plaży milcząc i wsłuchując się tylko w szum morskich fal. Być tylko świadomy obecności tej drugiej, może bliskiej osoby...
A kiedyś wybiorę się na spacer nad Odrę o tej porze.
Nie chce mi się nawet na nic narzekać.
Czy to taki niezwykły stan? Z jednej strony uczucie, którego doznaję raczej rzadko, lecz bardzo mnie się ono podoba, z drugiej strony jestem trochę zmęczony przed nowym dniem - zapewne pełnym wrażeń.
Chciałbym zrobić coś niezwykłego.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)