piątek, grudnia 06, 2013

Moje gender, moja płciowość.

Zacznę ostro. Lewicowi głupcy znów chcą przewrócić wszystko do góry nogami. Postępowe siły młodych, wykształconych i z wielkich ośrodków duszą się w zastanym przez nich porządku świata i chcą go zmienić za wszelką cenę, atakując najbardziej cenioną przez konserwatystów wartość - rodzinę. Posłużyć ma temu pewna nauka, a ja skłaniałbym się ku określeniu "ideologia", którą chyba mają obawy (a może się wstydzą?) nazwać po polsku - "płciowością" - a jest to niesławne i z angielska bezpłciowo brzmiące "gender".

Gender według działaczy ruchów LGBT i feminazistek ma oznaczać równość, wolność, tolerancję i szacunek. Tak naprawdę może oznaczać wszystko, co tylko zażyczy sobie lewicowo-liberalny salon, który wskazuje masie ludzi jedyną słuszną drogę. Ten salon dziś strzeże poprawności politycznej i rządzi mediami głównego nurtu - czy jak kto woli mainstreamem. Jednak mój katotalibański, patriarchalny kraj pozostał jeszcze ostoją homofobii, z której próbują nas wyleczyć tacy inteligenci jak prof. Hartman czy prof. Środa (równouprawnienie kobiet nie pozwoliło mi wymienić pani profesory jako pierwszej).
Gdyby tak uwierzyć w to, do czego chcą nas przekonać dziwolągi (sami o sobie raczą tak mówić, więc proszę nie straszyć mnie procesami) i ich inni lewicowi kumple, to w tym pełnym watykańskich agentów państwie, które pewnie jak było młodym ministrantem, to klęczało przed proboszczem na zakrystii, nie da się normalnie żyć. Wszędzie faszyzm i prześladowania! A najbardziej szkodliwy jest Kościół Katolicki, który z ambon nawołuje do nienawiści, bo krytykuje gendery! (Zlitujcie się, bo wasze jęki są żałosne...)
Nie można krytykować genderów. Jeśli na wykład księdza, który mówi o szkodliwości nowej ideologii, nie wpadnie antifa w spódniczkach, na pewno obsmaruje go jakaś gazeta, której "nie jest wszystko jedno".
Przecież gender już nas otacza i to w każdej niemal dziedzinie - w naukach społecznych, czyli wszelkich socjologiach, antropologiach, ale też w kulturoznawstwach, literaturoznawstwie, a nawet językoznawstwie, nie wspominając o marketingach i innych komunikacjach. A ponieważ łączy się z naukami, aspiruje do tego, by stać się samodzielną dyscypliną. Niekoniecznie się z tym zgadzam, choć nie przeczę, że nie można badać elementów kobiecości, czy problemów homoseksualizmu w wyżej wymienionych naukach (sam pisałem takie prace zaliczeniowe na studiach filologicznych). Przez obecność tzw. gender studies chce się tę ideologię legitymować jako naukę, która już jest wykładana na większości najróżniejszych uczelni i innych szkół wyższych.

Nie wiem tylko dlaczego nie można byłoby nazywać tego "gender" po polsku. Np. "płciowością", bo czyż nie o płciowość w tym wszystkim chodzi? Jedna z moich uwiedzionych przez feminazistki koleżanek stwierdziła: "Gender to coś więcej niż tylko ubieranie dziewczynek w spodnie, a chłopców w sukienki." (sic!)
Z biologicznego punktu widzenia jesteśmy ludźmi - albo kobietami, albo mężczyznami. Kwestie relacji między nimi definiuje też Bibilia - dość często przywoływana w ostatnim liście polskich feministek do papieża Franciszka. Zarówno biologia jak i biblijne przekazy jasno określają role obu płci. Dla sił postępu heteronormatywność biologii i religijnej tradycji to jednak zbyt mało, bo nie przewidują one możliwości małżeństw jednopłciowych, ani zmiany płci, czy innych eksperymentów na człowieku, jakkolwiek niewiarygodne dla zlaicyzowanej osoby mogą się wydawać inne ich treści - chodzi tu o opisy biblijne - niektórzy po prostu pozbawieni zostali cnoty wiary - moim zdaniem ich to problem i sprawa.

Dziś dowiadujemy się od proroków idei gender, że płciowość to nie tylko cechy biologiczne, genetyczne, itp., lecz płciowość może określać również kultura i społeczeństwo (tzw. płeć kulturowa), w jakim danej jednostce przyszło dorastać. Jaka to jest równość, gdy na całym świecie zarówno kultury jak i społeczeństwa uznają np. ten znienawidzony patriarchat jako naturalną relację w rodzinie opartej na małżeństwie - tradycyjnie pojmowanym jako związek kobiety i mężczyzny. Doprawdy gender to równość.

Gender to też wolność. Lecz wolność tylko dla lesbijek, gejów, bi- i transseksualistów oraz osób, które się z nimi raczą zgadzać (np. feminazistek i "zielonych - niedojrzałych czerwonych"). Dla osób, które nie chcą zostać oświecone przez nową ideę i są przeciwne tej ideologii, nie ma wolności. Takie osoby leczy się z homofobii i uczy tolerancji. Np. poprzez uhonorowanie stalinowskiego zbrodniarza, ale też światowej sławy profesora socjologii w jednej osobie, doktoratem honoris causa na uczelni, zaproszeniem na jedną z największych polskich państwowych uczelni, gdzie brał udział w debacie "O brunatnej Polsce" (sic!), czy przez zaproponowanie tekstu jego autorstwa do analizy na próbnej maturze z języka polskiego (choć tekst był pozbawiony warstwy ideologicznej, była to jednak intelektualna prowokacja wymierzona w konserwatywne i patriotyczne środowiska). Gender rządzi w mainstreamie i stara się nam wpoić, że to, co do niedawna było chorobą, czy zboczeniem, dziś jest całkowicie naturalne i normalne. Ja nikomu do łóżka nie zaglądam i nie interesuje mnie kto z kim i co, ale publiczne epatowanie swoją seksualnością nie zyskuje mojej aprobaty. A tak na szkodę całego swojego środowiska czynią tęczowi działacze, obnosząc się ze swoją tzw. "orientacją seksualną". Masz coś przeciwko? Myk! "Gazeta Wyborcza" już pisze artykuł. Jeszcze ci mało? No to myk! I już parówkowy dziennikarz smaruje na blogu "natemat". Masz cukiernię i nie chcesz przygotować tortu na przyjęcie "weselne" homoseksualistów? To jeszcze tylko np. taki TVN przygotuje reportaż i na dodatek obsmarują cię w Poranku Tok FM z psiapsiółką z Kampanii Przeciw Homofobii czy innego Ruchu Kobiet. I później dziwić się, że normalnemu człowiekowi zbrzydł symbol tęczy... (potępiam przemoc i wandalizm, ale wydarzenia z ostatniego Marszu Niepodległości można było przewidzieć)

A jeśli gender to wolność, to gender to również tolerancja. Tu tak samo - tolerujemy tylko tych, którzy są nam przychylni, resztę należy edukować, a jeśli się nie da, to trzeba czekać na ich śmierć. Specyficznym przypadkiem jest mylne stosowanie pojęcia "tolerancji" tak samo jak "akceptacji". Nie umiem pojąć dlaczego dla naszych tęczowych ulubieńców oba pojęcia są równoznaczne. To, że ja pewne zachowania toleruję, nie znaczy, że je bezkrytycznie akceptuję. Pewnych zachowań ani stwierdzeń nie akceptuję wcale. Ale toleruję, bo i wśród moich znajomych znaleźć można zdeklarowanych homoseksualistów, których wyboru nie potępiam kategorycznie, ale staram się ich zrozumieć. Lecz nawet jako młody lewusek wychowywany przez koszerne, polskojęzyczne media uważałem, że dupa służy tylko do srania. Gender kazałoby mi jednak myśleć inaczej, zaakceptować tę całą seksualną rewolucję i nie mieć w związku z tym żadnych wątpliwości. Choć jedyny związek jednopłciowy, jaki w pełni akceptuję - taki, który zresztą w dużej mierze mnie wychował i ukształtował - to babcia i zapracowana mama. Feministki i działacze ruchów LGBT tego nie tolerują, bo dla nich to już nienawiść. A od nienawiści niedaleko do holokaustu. Brunatna młodzież już rozgrzewa piece krematoryjne. (ironia)

Tu znowu zapytam: Dlaczego nie można byłoby używać polskiego odpowiednika bezpłciowego "gender" - "płciowości"?

Całe to bzdurne gender to moim zdaniem jeden wielki spisek - ale ja z natury jestem jednak podejrzliwy wobec takich rewelacji. Wiadomo, że mamy dziś w tzw. głównym nurcie - czy znów jak kto woli mainstreamie - bardzo silne lobby LGBT, a już na pewno silne lobby gejowskie, któremu taka - pozwolę to sobie tak nazywać - nauka służy. To jeszcze może nie jest szkodliwe dla ludzi dorosłych, już ukształtowanych, bo jednak homoseksualiści faktycznie zawsze byli mniej lub bardziej obecnym zjawiskiem w społeczeństwach i jeśli ktoś interesuje się takimi tematami, to ja nie mam nic przeciwko temu, żeby je badać i publikować artykuły o nich. Zresztą, jak już wcześniej pisałem, sam zajmowałem się swego czasu na studiach kobiecością w niemieckiej literaturze powojennej i to też można podciągnąć pod te wszystkie gendery.

Podejrzeń nabieram jednak wobec faktu, że niemal równolegle z gender studies na uczelniach wprowadza się eksperymentalne "programy równościowe" i "wychowania seksualne" w przedszkolach i szkołach, co już moim zdaniem jest najzwyklejszym mieszaniem dzieciakom w głowach. Ale tak samo robili komuniści z ideologią marksistowsko-leninowską.

Mam ogromne obawy co do intencji autorów takich programów, szczególnie gdy mniejszość o tzw. "odmiennej orientacji seksualnej" pozyskuje tak duży wpływ na formowanie przestrzeni publicznej i w dobie tak specyficznej poprawności politycznej nie boję się sobie zadać pytania, czy to aby na pewno idzie w dobrą stronę.

Jeszcze wcale nie tak dawno przecież homoseksualizm i różnej maści transseksualizm były traktowane jak choroby psychiczne, które próbowano nawet leczyć, dziś natomiast są to "orientacje seksualne", a osoby tak zorientowane mają swoje kluby, ruchy społeczne, a nawet wpływają na kształt dzisiejszej polityki. A co jeśli w podobnych okolicznościach i zbliżonym tempie buduje się lobby pedofilskie? Jak do tej pory są narzędzia prawne, które pozwalają z pedofilią mniej lub bardziej skutecznie walczyć. Również w naszym społeczeństwie nie ma jeszcze powszechnego przyzwolenia dla takich czynów. Ale czy nie może tak być, że za dekadę lub dwie takie lobby wypracuje sobie to, że ich skłonności również staną się "orientacją seksualną"?

Haczyk jest też w tym, że wielu rodziców nie zdaje sobie pewnie sprawy ani z tego czym jest gender, ani co jest zawarte w tych tzw. "programach równościowych".

Jak wspomniałem, bezpłciowe gender może do nich zupełnie nie przemawiać, albo mogą oni to błędnie sobie interpretować, bo ktoś może całkiem serio pomyśleć: "Moje dziecko będzie się uczyć w nowoczesnym przedszkolu, bo tam już wprowadzają te nowe gendery i będzie się uczyć tolerancji i szacunku do drugiego człowieka." Owszem, będzie uczone tolerancji, ale również wpoi mu się tę bezkrytyczną akceptację wobec "osób o odmiennej orientacji seksualnej". (Nie muszę chyba przypominać, że tolerancja nie znaczy tyle samo co akceptacja, czego życzyliby sobie działacze ruchów LGBT.) Myślę, że "płciowość" bardziej by do tych rodziców przemówiła i trochę by się zastanowili, czy faktycznie mają życzenie, by ich dzieci już tak wcześnie poruszały się w strefach bądź co bądź jednak intymnych, a nawet rzekłbym wstydliwych. "Płciowość" to płciowość - męskość, kobiecość, czy też "inna inność", a "gender" może być dla nich równością, tolerancją, może być tak naprawdę wszystkim. I to też nie jest tak, że wszystkie dzieciaki mają być pod przysłowiowym kloszem, ale nie idźmy w drugą skrajność i nie wychowujmy młodych bezpruderyjnych bezwstydników.

To samo z "programami równościowymi", które tak naprawdę uczą równości na modłę feministek i ruchów LGBT, które dużo o równości mówią, ale gdy tylko wspomni się o wartościach i tradycji, można zostać potraktowanym jak człowiek niższej kategorii. (A jeszcze jak się powie, że chodzi się do kościoła... Meczet powinni zaakceptować, bo to przecież odmienność, ale kościół? A, nie daj Boże, Kościół Katolicki!)
Duży wpływ na to wszystko ma również fakt, że rodzice jednak mają coraz mniejszy wpływ na wychowanie swoich dzieci. Szacunek szacunkiem, tradycja tradycją, wartości wartościami, ale: "Twój tata nie ma racji, że rodzina to tylko mama i tata, bo mogą być przecież dwie mamy, albo dwóch tatów, a jak ci się nie podoba, możesz dostać kuratora." - takie słowa bez przesady mogą niedługo padać naprawdę, jeżeli nauczyciel okaże się być zaangażowanym ideowcem gender i postępowej równości w nowoczesnym opiekuńczym europejskim państwie. A tata pewnie jest chory na homofobię i dostanie skierowanie na leczenie. (Tu już poniosła mnie inspirowana Orwellem fantazja.)

Na poważnie - wiemy nie od dziś, że dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym mają niezwykle chłonne umysły i są bardzo podatne na różnego rodzaju formowanie. Ja nie mam nic przeciwko wychowywaniu w duchu równości, tolerancji i szacunku do drugiego człowieka, ale pojmujmy te wszystkie wartości właściwie!

Tak samo nie mam nic przeciwko uświadamianiu dzieci o ich seksualności, ale nie trzeba tego robić tak nachalnie, jak nam to proponują "środowiska równościowe".

Na wszystko jest czas, miejsce i trzeba znać umiar, ale to, co proponują nam piewcy gender, jest po prostu oszustwem. Oszukują nas i oszukują samych siebie, a ja zwykłem takim jak oni mówić: "Mamę oszukasz, tatę oszukasz, księdza oszukasz i policjanta też oszukasz, ale Pana Boga i natury nie oszukasz".

Na koniec muszę jeszcze dodać, że mam tę świadomość, że moje poglądy w tej sprawie mogą być dość kontrowersyjne, lecz powyższym komentarzem chciałem tylko wyrazić pewne moje obawy, a nie uczyć Was jedynej słusznej słuszności. Zostawmy to dziennikarzom pewnej koszernej gazety, której dziennikarzom "nie jest wszystko jedno".

2 komentarze:

http://www.nextranet.pl/?pid=144557 pisze...

Gender to rodzaj niepełnosprawności... czy jest ktoś w pełni sprawny na tej planecie?

Grzegorz Laskowski pisze...

Mądrzy uczą się nawet od głupców.